"Super Express": - Skąd się wziął obecny kryzys ekonomiczny?
Jerzy Osiatyński: - Kryzys ten ma przede wszystkim charakter finansowy. Jakkolwiek zaczął się on w USA, to zdecydowanie mniej wpływa na kraje rozwinięte, a silniej na kraje o płytkim rynku finansowym, takie jak Polska. Powodem jest to, że na tych rynkach dominują inwestorzy zagraniczni, wpływający znacząco na kursy akcji papierów wartościowych. Stąd kryzys dotyczy głównie nowych krajów członkowskich UE, nienależących jeszcze do strefy euro, w których zwykle mamy do czynienia z wysokimi stopami procentowymi. Wobec tego dla zachowania płynności na rynku amerykańskim, gdzie kryzys powstał, inwestorzy zagraniczni, głównie amerykańscy, wycofują swoje środki z tych nowych rynków, co wpływa depresyjnie na ich gospodarki. Odczuwalne skutki kryzysu ekonomicznego za oceanem są jednym z rachunków, które trzeba płacić w związku z globalizacją rynku.
- Czyli polska gospodarka jest zagrożona?
- Niekoniecznie. Na szczęście fundamenty gospodarek tych nowych państw są bardzo dobre. Polskie przedsiębiorstwa znakomicie radzą sobie na rynku UE. Gospodarka Polski jest wystarczająco konkurencyjna.
- Polacy martwią się o kredyty, o swoje pieniądze w bankach...
- Polskie banki są absolutnie bezpieczne. Dotyczy to także banków zagranicznych funkcjonujących w Polsce, które muszą mieć swoje własne kapitały określonej wielkości, muszą przestrzegać zasad regulujących relacje między udzielonymi kredytami a kapitałami własnymi tych banków. Podlegają one polskiemu prawu bankowemu. Europejskie standardy nadzoru finansowego są o wiele ostrzejsze niż w USA. Wobec tego w Polsce nie ma żadnego niebezpieczeństwa dla wkładów, oszczędności i obligacji.
- Jak w takim razie kryzys ten będzie wpływał na życie przeciętnego Polaka?
- Na przeciętnego Kowalskiego, który zarabia w granicach dwóch, trzech tysięcy złotych, nie ma wielkich oszczędności, a jeśli je ma, to na ogół ich nie lokuje w akcjach, bezpośredni wpływ kryzysu będzie raczej śladowy.
- Czyli kogo dotknie?
- Dotknie przede wszystkim tych, którzy grają na giełdzie lub osób mających środki ulokowane w funduszach inwestycyjnych. Ci ostatni w związku ze spadkiem wartości tych funduszy poniosą straty. Dla cierpliwych mam jednak dobrą wiadomość: do końca roku sytuacja na giełdzie powinna się poprawić.
- A więc kryzys odbije się przede wszystkim na lepiej zarabiających...
- Tak, ale dotknie również te osoby, które nie mają tak dużo oszczędności, ale mają więcej niż średnie dochody i będą chciały zaciągać kredyty. Zostaną zaostrzone kryteria przyznawania kredytów mieszkaniowych i konsumpcyjnych, podrożeje także kredyt dla przedsiębiorców. Wskutek zmniejszenia kredytów nastąpi spadek sprzedaży tych artykułów, na które te są zaciągane. A skoro zmniejszy się sprzedaż, to samo stanie się z produkcją. W rezultacie kryzys może nie uderzyć średniego Kowalskiego od strony strat w oszczędnościach, ale od strony mniejszego wzrostu płac albo utraty pracy. Zmniejszenie aktywności kredytowej zawsze przekłada się na osłabienie dynamiki gospodarczej - na dochody, na możliwości znalezienia pracy.
- A więc trudniej będzie uzyskać kredyt w banku?
- To bez wątpienia będzie jeden ze skutków kryzysu. Na domiar złego będzie on droższy, a do tego zaostrzą się formalne warunki, które trzeba będzie spełnić, by go uzyskać. Zmieniły się warunki na rynkach finansowych, wartość pieniądza bardzo wzrosła. Dlatego też banki, które do tej pory zabijały się o kredytobiorców, teraz ostrożniej będą udzielać kredytów.
- Czy w takim razie jednym ze skutków kryzysu może być wzrost bezrobocia?
- Wzrost bezrobocia to może za mocno powiedziane. Natomiast tempo spadku stopy bezrobocia zostanie wyhamowany i prawdopodobnie płace nie będą już tak rosły.
- Jak się przed tym bronić?
- Temu osłabieniu dynamiki gospodarczej będą w pewnym stopniu przeciwdziałać inwestycje związane z absorpcją funduszy strukturalnych UE, ale oczywiście wyraźniejsza poprawa nastąpi dopiero wraz ze zmianą nastroju inwestorów w USA.
Jerzy Osiatyński
Ekonomista, minister finansów w rządzie Hanny Suchockiej. Ma 67 lat