Przydomek "czerwony książę" zyskał dopiero po "abdykacji", czyli w latach 80. W czasach świetności mówiono o nim po prostu "młody Jaroszewicz". Czasem dodawano "ten rajdowiec" albo "ten kobieciarz". Dla ścisłości, bo był jeszcze wtedy inny znany Andrzej Jaroszewicz - operator filmowy.
Jaroszewicz kierowca rajdowy, ukochany syn premiera lat z 70. Piotra Jaroszewicza (83 l.), zwracał na siebie uwagę. Opalony w środku zimy, kolorowy na tle burej wielkiej płyty, w sportowym samochodzie. W pełni korzystał z ochrony, jakie dawało w PRL nazwisko ojca premiera.
Romans z Marylą
Andrzej Jaroszewicz łatwo zapracował na opinię playboya, podrywacza i utracjusza. Uwodził i irytował mimochodem, można powiedzieć przejazdem, porzucał z wdziękiem, sukcesy w wyścigach (w Rajdzie Warszawskim, Rajdzie Polski, ale i mistrzostwach Europy) odnosił bez trudu. Jest dzisiaj żonaty po raz piąty, ale nikt, może nawet sam zainteresowany, nie pamięta już, z iloma kobietami wdawał się w romanse.
ZOBACZ: Tajemnica śmierci Jaroszewicza
Nie wszystkie są skłonne do takiej szczerości, jak Maryla Rodowicz, która nie tylko nie wypiera się romansu z żonatym wówczas Andrzejem, ale z nostalgią wspomina zakochanego w "legendzie tych lat" amanta, gnającego za nią od koncertu do koncertu, "wstęgą szos" co koń mechaniczny wyskoczy.
Uwodził z klasą
W środowisku rajdowym określano to wówczas dość nieelegancką metaforą "ściga dopóki nie puknie". Tymczasem Jaroszewicz uwodził z klasą, ale i rozstawał się elegancko. Z żadną z byłych żon nie użerał się o majątek, po prostu "brał walizkę i wychodził". Może tu należy upatrywać przyczyny tego, że w sumie jakoś specjalnie się nie dorobił?
"Czerwony książę"
"Właśnie wrócił z Monte Carlo" lub "właśnie wybierał się do Monte Carlo", ewentualnie "właśnie zgrał się do szczętu w Monte Carlo" - dorzucali znajomi, przedstawiając go kolejnym znajomym, zwykle mniej lub bardziej znanym z telewizji.
Przydomek "czerwony książę", podobno rodem z MSW, został rozpowszechniony z niewielką pomocą funkcjonariuszy. Andrzej brylował, bywał w znanych lokalach i placówkach gastronomiczno-rozrywkowych, uśmiechał się szeroko, czasem nawet "pięknie śpiewał", jak zapewniał w wywiadzie jeden z jego znajomych. Jak takiego nie kochać, będąc kobietą, albo jak mu nie zazdrościć, mając nieszczęście nią nie być?
Miał lekko podpuchnięte oczy, przez co sprawiał wrażenie, jakby właśnie wstał z łóżka. Z czyjego - to było przedmiotem domysłów śmietanki towarzyskiej Warszawy. Doniesienia o kolejnych romansach Andrzeja Jaroszewicza stawały się nieaktualne, zanim zdążyły obiec Polskę. On sam przyznaje dzisiaj, że kobiety do niego lgnęły i dodaje z kokieterią godną donżuana, że nie ma pojęcia dlaczego.
Cios od Kmicica
Andrzej Jaroszewicz z niektórymi krzywdzącymi plotkami walczy do dzisiaj. Na przykład z tą, że dostał w zęby od Daniela Olbrychskiego za obrazę Jana Pawła II. W rzeczywistości nigdy nie obraził żadnego z papieży, ale że w każdej plotce jest ziarno prawdy, coś było na rzeczy z tym ciosem od Kmicica. Tyle że powody były odlegle od wszelkiej świętości. Po prostu kobieta.