- Zwyczajnie brał pieniądze z kasy, przelewał z konta?
- Miał dwa sposoby. Po pierwsze, w ciągu tych lat były prezes korzystał z firmowej karty płatniczej. Miała ona limit dzienny około 2 tysięcy złotych, a wypłacił z bankomatów w sumie 388 tysięcy złotych. Tych wypłat musiała być więc ogromna ilość. Czekam na informację z banku dotyczącą historii tego rachunku i będziemy wtedy dokładne znali daty i kwoty wypłat. Po drugie, brał zaliczki, które sam sobie wypisywał. Zaliczki to prawie 150 tys. zł.
- Ale te pieniądze musiały być jakoś księgowane!
- Były w firmie księgowane jako zaliczki.
- I nikt się tymi zaliczkami nie zainteresował podczas wielu kontroli?
- Kontrolujący pewnie przypuszczali, że są to zaliczki bieżące. W dokumentach nie było precyzowane, że te kwoty pobrał sam prezes. Była po prostu rubryka: zaliczki. W firmie jest kilkudziesięciu kierowców. I każdy z nich codziennie rano bierze minimalne zaliczki i kupuje za nie bilety, które sprzedaje pasażerom w autobusie. Siłą rzeczy zawsze zaliczka była. Ale od kilku lat urosła do astronomicznych kwot.
- Dlaczego księgowa nie alarmowała?
- Ta księgowa już nie pracuje. Tłumaczyła, że nie informowała nikogo, bo bała się, że były prezes wyrzuci ją z pracy. Wiedziała dokładnie, że sytuacja nie jest w porządku.
- Zarzecki tłumaczy, że te pieniądze płacił prezydentowi miasta Piotrowi Kruczkowskiemu. Były jakieś przelewy z konta firmowego na konto PO?
- Pieniądze wypłacane były gotówkowo: z bankomatu lub pobierana była zaliczka z kasy. Nie wiem, co z nimi robił były prezes. To musi ustalić prokuratura.
- Słyszał pan o płaceniu haraczu w Wałbrzychu na PO?
- Nie. Pracowałem wcześniej w kilku prywatnych spółkach. W ostatnich latach praktycznie w Wałbrzychu mnie nie było. Byłem zatrudniony we Wrocławiu.