Andrzej Turski odszedł rankiem 31 grudnia. Równo 43 lata temu poślubił swoją ukochaną Zofię, koleżankę z podwórka. Wtedy to był jeden z najszczęśliwszych dni w ich życiu.
Znali się od dzieciństwa, razem jeździli na rowerach. Tak na dobre zaczęli się spotykać, gdy on był na drugim roku studiów, a ona zaczynała naukę na medycynie. Ślub jednak wzięli dopiero po skończeniu uczelni.
Czytaj więcej: Andrzej Turski nie żyje. Córka, Urszula Chincz była przygotowana na śmierć Turskiego
- Poszliśmy do Pałacu Ślubów na pl. Zamkowym, ale terminów brakowało. Jedynym rozsądnym był 31 grudnia 1970 roku i dziwaczna pora, bo 10 rano - opowiadał Turski w rozmowie z "Super Expressem". - Pamiętam, że bardzo się denerwowałem. Na stosownym dokumencie złożyłem niesłychanie niewyraźny podpis. Ręka tak mi się trzęsła, że nagryzmoliłem coś nie do odczytania. Bałem się. Dlaczego? Małżeństwo traktowałem niesłychanie poważnie. Wiedziałem, że jest to przejęcie odpowiedzialności za Zosię na dobre i na złe. Miałem i mam do tego bardzo poważny stosunek - wspominał.
I tak rozpoczęli wspólne życie... Było w nim wiele radości, jak na przykład narodziny córki Uli (36 l.). Były i smutki. Najpierw dziennikarz walczył z rakiem, potem zachorowała jego żona. Niestety, odeszła w 2010 roku.
Dziennikarz jej śmierć przeżył bardzo. Do końca nosił żałobę w sercu.
- Bardzo bym chciał, żeby Pan Bóg dał mi jeszcze szansę napisania listu, który ona by gdzieś w niebie przeczytała. Bardzo bym chciał, bo nie wiem, czy wszystko jej powiedziałem, co powinna wiedzieć. Ona miała taki fajny zwyczaj. Nad ranem, jak się budziłem, głaskała mnie po głowie i mówiła zawsze tak samo brzmiące zdanie: "Bardzo cię kocham". Setki razy tak samo to wyglądało - mówił dziennikarz w jednym z wywiadów.
Teraz już list nie będzie potrzebny. Andrzej dołączył do Zosi. Odszedł po niespełna miesięcznym pobycie w szpitalu. Trafił do niego tuż po podjęciu decyzji, że rezygnuje z prowadzenia "Panoramy". Chciał odpocząć.
W niedzielę, 8 grudnia, miał zasiąść przed kamerami ostatni raz, pomachać na pożegnanie widzom. Nie zdążył. 5 grudnia, w czwartek, pan Andrzej trafił na oddział intensywnej opieki medycznej szpitala MSW. Zmagał się z cukrzycą. To ona spowodowała tak poważne kłopoty ze zdrowiem. Pan Andrzej przeszedł zawał, był trzykrotnie reanimowany, podłączono go do respiratora, wprowadzono w stan śpiączki farmakologicznej, z której już go nie wybudzono.
Zobacz: Tomasz Kammel żegna Andrzeja Turskiego: "Mam nadzieję, że na górze mają jakiś telewizor"
- Nigdy nie narzekał, nigdy się nie skarżył - wspomina kolegę po fachu Krzysztof Ziemiec (47 l.) z "Wiadomości" w TVP 1. - Czasami żartował z paniami charakteryzatorkami, że już zbliża się starość, że nie domaga i to, i tamto. Wtedy myślałem, że to takie żarty...
Krzysztof Ziemiec (47 l.): Serdeczny człowiek, piękny głos
- Jego głos towarzyszył mi od dziecka. Był zawsze serdeczny dla ludzi, tak samo dla dyrektora i portiera. Mówiłem do niego panie Andrzeju, on do mnie po imieniu. Miałem do naszej znajomości stosunek: mistrz - uczeń.
Michał Olszański (60 l.): Miał niezwykły dar
- Miał niezwykły dar, że gdy mówił, wydawało się, że mówi właśnie do ciebie, a przecież były kamery, które oddzielały. Miał świetny kontakt z widzem. Był dowodem na to, że człowiek z siwą głową jest wiarygodnym, świetnym dziennikarzem.
Tadeusz Mosz (60 l.): To był pasjonat
- Kiedy powstawał program "7 dni świat", on był dyrektorem i ten program robił za darmo. Nie chodził do zarządu, nie prosił o pieniądze. Nie potrafił siedzieć jedynie na dyrektorskim stołeczku. Pasjonat dziennikarstwa.
Anna Popek (46 l.): On mówił od siebie
- Był serdecznym, ciepłym człowiekiem. Wiele razy tego doświadczyłam. Ceniłam go za kulturę słowa i to, w jaki sposób przekazywał informacje, on nie deklamował, on mówił od siebie. Bardzo, przykro, że odszedł. Ula bardzo cierpi.
Katarzyna Dowbor (55 l.): Był moim guru
- Był moim pierwszym szefem w życiu. Kazał sobie mówić po imieniu, mój guru. A potem mówił do mnie Ruda. Znałam także jego żonę Zosię. Wielka szkoda. Był przedstawicielem dziennikarstwa spokojnego, takiego z klasą, które już umyka.