Zanim Andrzej Ż. wylał na siebie dwie butelki rozpuszczalnika i podpalił się przed Kancelarią Premiera, szukał pomocy w różnych urzędach i u różnych polityków, włącznie z prezydentem. Niestety, bezskutecznie. Trzy miesiące temu mężczyzna napisał dramatycznie do premiera: "nie pozostaje mi nic innego, jak tylko wybrać jedyne honorowe wyjście z sytuacji...". Miał już wtedy komornika na karku, nie stać go było na przedszkole dla dziecka, brakowało mu na leki dla chorych synków i dla siebie. A było z nim źle. "Rano wymiotuję krwią" - pisał w swoich listach.
Andrzej Ż. leży w szpitalu w stanie śpiączki. Wprowadzili go w nią lekarze po to, by mniej cierpiał, a także dlatego, by oszczędzić jego serce. Dziś męż-czyzna ma być wybudzany. Lekarze będą też mogli ocenić, jak bardzo poszkodowany jest człowiek, który podpalił się w piątek przed Kancelarią Premiera. Być może desperat zacznie mówić, co skłoniło go do tego kroku. Wszystko bowiem, co o nim wiadomo, to wiedza z listów, które Andrzej Ż. pisał do "wszystkich świętych". Do najważniejszych osób w państwie - m.in. prezydenta, premiera, wiceministra finansów, pełnomocnika rządu ds. zwalczania korupcji - pisał od co najmniej dwóch lat.
Kronika upadku
Listy pokazują przerażający upadek człowieka. Andrzej Ż. przez długie lata był cenionym pracownikiem Centralnego Biura Śledczego, gdzie trafił po studiach prawniczych na Uniwersytecie Wrocławskim. Rozmawialiśmy z kolegą Andrzeja Ż. z tamtych czasów. - Świetny facet i naprawdę dobry policjant. Koleżeński, uśmiechnięty, i jeśli chodzi o sprawy gospodarcze, to prawdziwy fachowiec - mówi nam anonimowo. Tłumaczy też powody odejścia Andrzeja Ż. - Odszedł podczas czystki, w czasach kiedy Ludwik Dorn został ministrem spraw wewnętrznych w PiS-owskim rządzie. Wtedy był nakaz, żeby pozbywać się każdego, kto miał coś wspólnego z SB. W resorcie chodziło powiedzenie "Święto policji bez milicji" - dodaje nasz rozmówca. A Andrzej Ż. karierę zaczynał właśnie w SB.
Andrzej Ż. odszedł z CBŚ po 19 latach służby w lutym 2006 roku. Dosłużył się stopnia nadinspektora i 2900 zł emerytury na rękę. Miał wtedy już żonę i dziecko. Wyliczył wtedy skrupulatnie, że dziennie na trzy osoby jego rodzina ma 16 zł. Zaczął więc pracować w urzędzie skarbowym w Warszawie.
W nowej pracy doszedł do wniosku, że jego przełożeni próbują zatuszować kilkadziesiąt przestępstw skarbowych. W maju 2008 r. rozpoczął krucjatę, wysyłając do Ministerstwa Finansów opis wszystkich znanych mu w urzędzie nieprawidłowości. We wrześniu już tam nie pracował. Nie przedłużono z nim umowy o pracę.
Od tego momentu w jego życiu nie dzieje się najlepiej. Andrzej Ż. zostaje wprawdzie szczęśliwym ojcem bliźniąt, ale ma problemy z utrzymaniem rodziny. Igorek i Wiktorek poważnie chorują. Zaczyna brakować na leki, na podróże do szpitali. W urzędach nie ma dla niego pracy, więc on - prawnik i oficer policji - zatrudnia się jako ochroniarz w Biedronce. Za 1680 zł miesięcznie. Pracuje mimo zapalenia płuc, nadciśnienia, problemów z chodzeniem. Jest tak osłabiony, że wymiotuje rano krwią. Ale pieniędzy i tak nie wystarcza. Na początku zeszłej zimy rodzinie odłączono światło, do drzwi zapukał komornik. Andrzej Ż. w tym czasie pisze kolejne listy.
W czerwcowej korespondencji do Donalda Tuska (54 l.) wyraźnie dawał do zrozumienia, że jest gotów popełnić samobójstwo. Pozostawiony sam sobie groźby próbował zrealizować w piątek.
Tak Andrzej Ż. opisywał swoją krucjatę
Wiosna 2008 r. - Andrzej Ż. wysyła pismo do Ministerstwa Finansów, w którym twierdzi, iż odkrył nieprawidłowości w Urzędzie Skarbowym Warszawa-Praga. Jest przekonany, że urzędnicy ukrywają zawiadomienia o przekrętach i czekają aż te się przedawnią. Wszystko szczegółowo opisał, jego doniesienie pełne jest nazwisk pracowników urzędu i jego spostrzeżeń na ich temat. W maju ministerstwo przeprowadza kontrolę. Jednak w jej efekcie nie stwierdzono żadnych nieprawidłowości.
Październik 2009 r. - Andrzej Ż. nie daje za wygraną. Pisze pierwsze listy i wysyła e-maile w sprawie nieprawidłowości w urzędzie skarbowym do polityków. Twierdzi, że wysłał ich kilkadziesiąt, m.in. do Ryszarda Kalisza (54 l.) i Grzegorza Napieralskiego (37 l.). Szef SLD przekazał list do Julii Pitery (58 l.), pełnomocnika rządu ds. zwalczania korupcji. Napieralski proponował też Andrzejowi Ż. spotkanie, do którego jednak nie doszło. W międzyczasie Pitera odpowiada Napieralskiemu. Powołując się na wyniki kontroli Ministerstwa Finansów w urzędzie, informuje go, że żadnych nieprawidłowości nie stwierdzono.
2 grudnia 2009 r. - Andrzej Ż. pisze do Julii Pitery (58 l.) i do premiera Donalda Tuska (54 l.) o nieprawidłowościach w skarbówce. "Kancelaria Premiera nie odpowiedziała do dziś" - skarży się. Minister Pitera przekazała jego list do Ministerstwa Finansów. To po raz kolejny przypomniało, że urząd był kontrolowany i niczego nieprawidłowego nie wykryto.
Maj 2010 r. - kolejny list, tym razem do Jarosława Kaczyńskiego (62 l.). 18 czerwca nadchodzą z PiS... życzenia urodzinowe dla bliźniaków w imieniu prezesa PiS.
7 grudnia 2010 r. - list do prezydenta Bronisława Komorowskiego (59 l.). Kancelaria Prezydenta odpowiada, że kontrole Ministerstwa Finansów nic nie wykazały.
24 czerwca 2011 r. - Andrzej Ż. pisze do Donalda Tuska. "Informuję Pana, że trzykrotnie byłem w Pana kancelarii w w/w Departamencie w celu uzyskania informacji na temat moich skarg. Nigdy nie zastałem osoby zajmującej się tą sprawą...". W tym liście daje premierowi znać, że jest na skraju załamania. Ostrzega też, że jest gotów popełnić samobójstwo.
Chronologia zdarzeń na podstawie licznych listów Andrzeja Ż.
Fragmenty listów Andrzej Ż.
Premierze, żądza władzy zniszczyła w panu wszelkie wartości...
(...) Chcę jednak, aby Pan wiedział, że liczyłem na to, że nie jest Pan kłamcą i hipokrytą, ale normalnym człowiekiem szanującym prawo, a przede wszystkim ojcem kochającym swoją rodzinę. Widzę jednak, że żądza władzy zniszczyła w Panu wszelkie wartości i ludzkie cechy, którymi tak się Pan chwalił w trakcie kolejnych kampanii wyborczych.
(...) W chwili obecnej moja rodzina pozostaje bez środków do życia, gdyż komornik zajął nasze jedyne źródło utrzymania. Wszystko to za sprawą podległych Panu urzędników. W tej sytuacji nie pozostaje mi nic innego jak tylko wybrać jedyne honorowe wyjście z sytuacji, bo wtedy moja rodzina ma szanse na bardziej normalne życie. Nie żałuję jednak tego, co zrobiłem w 2008 r. , chociaż nigdy nie przyszło mi do głowy, że zwalczając przestępczość, sam zostanę przez nią zniszczony.
List do premiera z 24 czerwca 2011 roku
Kaczor (psychopata) miał to gdzieś
(...) Pisałem do Napieralskiego i Kaczora, ale oni mają to gdzieś. Napieralski (wspaniały ojciec) zainteresował się przez chwilę. A Kaczor (psychopata) woli walczyć o pamięć zmarłych niż o żywych, prawo i sprawiedliwość w tym kraju...
List do żony z piątku