W piątek rano Zdzisława Popecka z córką zjawia się w sądzie. Wpłaca pieniądze w sądowej kasie i czeka na męża. - To czekanie jest najgorsze - mówi. - Gdy dowiedziałam się, że Jacek może wyjść z aresztu, czas zaczął mi się strasznie dłużyć.
- To wszystko ukartowano - w winę męża nie wierzy.
Około południa żona, córka i syn Jacka P. zjawiają się przed aresztem w Piotrkowie Trybunalskim. Nerwowo palą papierosy i wpatrują się w więzienną bramę. O godz. 14.40 wychodzi Jacek P. Ubrany w garnitur i czarny płaszcz rzuca się w objęcia żony. Czule wita się z dziećmi.
- Ta cała sprawa to prowokacja. Spreparować można wszystkie dowody - mówi nam. - Dlatego zdecydowałem się wrócić do polityki. Trzeba zmienić Polskę, bo to, co się w tej chwili dzieje, przechodzi ludzkie pojęcie - kończy i wsiada do auta.
O godz. 16 dojeżdża do domu w Michałowie k. Tomaszowa Mazowieckiego.
Jacek P. oskarżony jest o nakłanianie Anety Krawczyk (35 l.) do przerwania ciąży, podawanie jej leku zagrażającemu zdrowiu oraz o namawianie do składania fałszywych zeznań. Proces toczy się przed sądem w Piotrkowie Trybunalskim. Grozi mu do 8 lat więzienia.