Tego ranka pan Herbert jak zwykle przyszedł nad brzeg rzeki Obry przepływającej w pobliżu wsi. Wiosną codziennie karczuje tam suche krzaki, drzewa, przygotowuje opał na cały rok. Chwycił za siekierę i zabrał się do roboty.
- Dookoła pełno było poobgryzanych albo ściętych przez bobry drzewek - wspomina. Nagle jeden z wykarczowanych konarów wpadł do rzeki. Kiedy pan Herbert zaczął go wyciągać na brzeg, z wody wyłonił się olbrzymi łeb bobra. W zębiskach trzymał ścięty konar. - Próbowałem mu go wyrwać, ale trzymał drzewo w stalowym uścisku. Szarpałem, krzyczałem. Widać się wkurzył, bo zostawił łup. Rzucił się na mnie z wyszczerzonymi zębami. Nie czekałem, aż mnie dopadnie. Uciekłem - opisuje mężczyzna.
Zobacz też: Czeskie ministerstwo chwali się bobrem! Niecodzienny gadżet promocyjny
Podobną sytuację przeżył leśnik z Międzychodu. - Przechodząc przez las w pobliżu rzeki, musiałem obudzić bobra. Nagle ostro ruszył w moim kierunku. Jego zęby ledwo minęły moją stopę - wspomina Józef Otter. Mieszkańcy wsi w Lubuskiem mówią, że odkąd bobry znalazły się pod ścisłą ochroną, rozmnożyły się i rozbestwiły na potęgę. Kiedyś stanowiły tylko zagrożenie dla wałów nadrzecznych, które ryły i przebijały, budując żeremia. Teraz potrafią zapolować też na ludzi.