Kierowca, sanitariusz, lekarz i... ochroniarz. W takim składzie jeżdżą po Łodzi karetki pogotowia. Obecność ochroniarza jest obowiązkowa. Umundurowany groźny gość ma chronić medyków przed atakiem wściekłości nieobliczalnych pacjentów. Bo w Łodzi nawet ciężko ranny znajdzie tyle siły, by dokopać załodze karetki.
Zamiast ratować - uciekają
Długo by wyliczać, ile razy łódzcy sanitariusze zamiast ratować, musieli salwować się ucieczką. W święta pogotowie zostało wezwane do nietrzeźwej kobiety. Gdy lekarka zaczęła udzielać jej pomocy, ta zaczęła ją okładać pięściami. Tego samego dnia pobito lekarza. Został wezwany do oględzin zwłok zmarłego w wyniku przepicia. Jego kumpel, też pijany, rzucił się z pięściami na medyka. Doszło do szarpaniny. Załoga karetki szybko opuściła dom. Musiała interweniować policja.
Późnym wieczorem na jednej z łódzkich ulic pracownicy pogotowia zostali otoczeni przez agresywnych Cyganów. Ratownicy szybko wsiedli do wozu i z piskiem opon odjechali.
Podobnie było w sylwestra. Pogotowie przyjechało do leżącego na ulicy, nawalonego jak stodoła, młodego mężczyzny. Kiedy sanitariusze położyli go na noszach, ten nagle zaczął machać rękami i wierzgać nogami. Trzeba było przypiąć go specjalnymi pasami.
Niebezpiecznie jest też w dzień powszedni. W dyżurującym całą dobę ambulatorium łódzkiego pogotowia jeden z lekarzy doznał wstrząśnienia mózgu - dlatego, że pacjent uderzył go telefonem komórkowym. Inny pracownik o mały włos nie został wyrzucony przez okno.
Najgorzej jest z pijanymi
- Nietrzeźwi pacjenci rzeczywiście są niebezpieczni - przyznaje ratownik medyczny Dawid Barański (28 l.). - Pamiętam sytuację, kiedy karetka podjechała pod jedną z łódzkich kamienic. Na chodniku leżał zakrwawiony mężczyzna. Miał pokaleczone ręce i dłonie. Później okazało się, że sam się okaleczył. Kiedy wysiedliśmy z wozu i ruszyliśmy mu pomóc, nagle z bramy wybiegło kilku jego znajomych. Byli pijani. Krzyczeli, żeby zostawić ich kumpla. Rzucili się na załogę z pięściami.
Teraz ma być wreszcie spokój. O bezpieczeństwo pracowników pogotowia dba wynajęta firma ochroniarska. - Jesteśmy przekonani, że widok umundurowanego, dobrze zbudowanego mężczyzny ostudzi zapędy agresywnych pacjentów - mówi Danuta Korcz (44 l.), rzecznik prasowy łódzkiego pogotowia. Ochrona rocznie ma kosztować 160 tysięcy złotych. - Bezpieczeństwo naszych pracowników jest warte tych pieniędzy - mówi z przekonaniem Korcz.
Pozornie ledwie żywy pacjent, zawsze znajdzie okazję, by dokopać sanitariuszowi. Medycy są bezradni.