Przypomnijmy, że w nocy z poniedziałku na wtorek w ubiegłym tygodniu Dominika dostała wysokiej, sięgającej blisko 42 stopni gorączki. Jej rodzice przez kilkadziesiąt minut próbowali wezwać karetkę i lekarza z punktu nocnej pomocy medycznej. Natrafili jednak na mur obojętności. W efekcie dziewczynka zmarła.
Jako pierwszy w prokuraturze pojawił się Tomasz C., lekarz, który pełnił dyżur w punkcie nocnej pomocy medycznej w Skierniewicach i który odmówił rodzicom dziecka przyjazdu do chorej Dominiki.
- Lekarz złożył bardzo lakoniczne wyjaśnienia - mówi Krzysztof Kopania (48 l.), rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Łodzi. - Uchylił się od odpowiedzi na najważniejsze pytania, w tym te dotyczące informacji, jakie uzyskał od matki dziewczynki i zaleceń, które miał jej przekazać.
Prokuratorzy ustalili natomiast, że choć tej tragicznej nocy w punkcie nocnej pomocy medycznej w Skierniewicach dyżurował tylko jeden lekarz, to w razie sytuacji awaryjnej pod telefonem był inny medyk. Nie wiadomo, czemu nie został wezwany na pomoc.
Sam Tomasz C. nie chciał z nami rozmawiać.
- Toczy się śledztwo, nie będę niczego komentował - powiedział jedynie. - Poczekajmy na ustalenie faktów przez prokuraturę.
- Czuje się pan winny śmierci tego dziecka? - pytaliśmy.
- Bez komentarza.
Dużo bardziej rozmowna była babcia Dominiki Jolanta Nowacka (59 l.). To w jej domu toczyła się walka o życie dziewczynki.
- To jest wina całego systemu służby zdrowia - mówi. - Przecież nie może być tak, że lekarze odmawiają przyjazdu do dziecka z tak wysoką gorączką. To jest nieludzkie.
Lekarze, którzy w końcu dotarli do jej domu, próbowali wezwać na pomoc helikopter, który dużo szybciej mógłby przetransportować Dominikę do szpitala, ale okazało się, że ten, który lata w okolicach Łodzi, po zachodzie słońca startować już nie może, z kolei maszyna z Warszawy nie mogła wylecieć, bo była zbyt słaba widoczność.