To były najgorsze chwile w życiu Patrycji Brachman. W poniedziałek odwiedziła swoją ginekolog. Okazało się, że nienarodzona Liliana ma zanikające tętno. - Dostałam skierowanie do szpitala. Było na nim napisane: "pilne". I adnotacja o zanikaniu tętna u dziecka - mówi nam kobieta.
Niespełna pół godziny później była już w szpitalu. Tam zaczął się horror. - O godz. 12.45 zostałam przyjęta, ale potem przez prawie trzy godziny nie mogłam się doprosić, żeby mnie zbadano - relacjonuje kobieta. Nikt nie reagował na jej prośby o zbadanie, czy dziecku bije serduszko, o cesarskie cięcie... - Dopiero po godz. 15 zrobiono mi USG. I wtedy usłyszałam od lekarza straszne słowa: "Pani wie, że to dziecko nie żyje" - zalewa się łzami pani Patrycja.
Ale to nie koniec cierpień kobiety. Kiedy badanie wykazało, że długo wyczekiwana córeczka jest martwa, nie było komu zrobić cesarskiego cięcia, żeby wyjąć jej ciało z łona matki. Zabieg wykonano dopiero po godz. 10 we wtorek! - Córka prosiła, ale za nic nie chcieli przyśpieszyć cesarki. Lekarz powiedział, że nie ma zespołu do przeprowadzenia zabiegu. Poradzono, byśmy się wypisali na własne życzenie i pojechali do innego szpitala - skarży się Irena Pęczek (52 l.), matka Patrycji.
Sprawą zajmuje się już prokurator. Dyrekcja szpitala nie chce rozmawiać z dziennikarzami. W środę szpital wydał oświadczenie, w którym współczuje rodzinie zmarłego dziecka. " Po przyjęciu do Oddziału Patologii Ciąży pacjentka została przez ordynatora oddziału poddana badaniu położniczemu, jak również wykonano badanie ultrasonograficzne" - czytamy w nim. Ale nie znalazła się tam informacja, ile minęło czasu od przyjęcia do tego badania.
Zobacz też: Ona ZGŁUPIAŁA! Penny Brown chce wyglądać jak postać z kreskówki! [ZDJĘCIA]
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail