Dramat tej rodziny rozpoczął się 22 kwietnia. Pan Krzysztof, ojciec pięciorga dzieci, montował na dachu antenę. Niestety, zadaszenie było śliskie - spadł z czterech metrów na ziemię i połamał kręgosłup. W szpitalu założyli mu 18 śrub, ale co z tego, skoro nie może już zarabiać na chleb dla dużej rodziny. O pracę bardzo trudno. - Moja żona też nie pracuje, więc teraz, gdy mam chory kręgosłup, utrzymujemy się tylko z zapomogi na dzieci, która wynosi zaledwie 600 złotych miesięcznie - mówi w rozmowie z "Super Expressem". - Mieszkamy w schronisku dla bezdomnych, którego jestem kierownikiem. Budynek należy do PKP, z którymi dogadaliśmy się, że możemy mieszkać pod warunkiem, że będziemy płacić prąd. Na początku z całą rodziną mieszkaliśmy w jednym pokoju. Gdy zostałem kierownikiem, dostaliśmy dwa małe pokoje - opowiada Krzysztof Stachowiak.
Kiedy więc dowiedział się o imprezie u premiera, postanowił pójść z dziećmi i błagać o pomoc. Robił wszystko, by choć przez chwilę porozmawiać z szefem rządu. Jak widać na zdjęciu, udało mu się, niemal na kolanach, prawie dotrzeć do premiera. Donald Tusk nie znalazł jednak ani minuty dla niego. Premier fotografował się z dziećmi, uśmiechał do kamer i rozdawał autografy. Do pana Krzysztofa podszedł jeden z urzędników kancelarii. - Zapewnił mnie, że jeszcze w tym tygodniu przyjedzie. Cały czas czekam na telefon. Premier jest naszą ostatnią deską ratunku, bo kto inny może nam pomóc jak nie on - mówi ze łzami w oczach. W Dniu Dziecka dostał z Kancelarii Premiera pączki dla dzieci oraz paczki, w których znalazł się długopis, podkładka pod myszkę i notes. Ale to zdecydowanie za mało, by przeżyć...