Pani Joanna razem bliskimi innych rannych górników przyszła wczoraj do siemianowickiego Centrum Leczenia Oparzeń. Uśmiechała się przez łzy. Dowiedziała się, że jej ukochany, choć także dotkliwie poparzony, czuje się lepiej. Będzie żył... Do wypadku w kopalni Wesoła, jak już pisaliśmy, doszło w poniedziałek około godz. 21. W jednym z korytarzy, 665 metrów pod ziemią, zapłonął metan. Doszło do potężnego wybuchu. W pobliżu pracowało 37 ludzi...
Zobacz: Wybuch metanu w kopalni Mysłowice-Wesoła. "Tam leży moje dziecko!" [WIDEO]
Ratownicy natychmiast ruszyli na pomoc kolegom. Na powierzchnię udało się wyciągnąć 36 osób. Niestety, 18 z nich zostało ciężko poparzonych. Ranni trafili do Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich. Siedmiu z nich przebywa na oddziale intensywnej terapii. Stan dwóch mężczyzn wczoraj bardzo się pogorszył. Ratownikom wciąż nie udało się dotrzeć do górnika, który w momencie wybuchu został przysypany. Mąż pani Joanny czuje się lepiej. Ale psychicznie jest kompletnie rozbity.
- Rozmawiałam z nim. Jest w głębokim szoku - mówi kobieta. I dodaje, że w dzień tragedii wspominał, że w kopalni, tam gdzie ma pracować, jest niebezpiecznie. Zastanawiał się, czy wyjść do pracy. Jednak zwyciężyło u niego poczucie obowiązku. A może strach, że jeśli nie pojawi się w pracy, może ją stracić...
- Tak się bał. Mówił, że już dzień wcześniej musieli się stamtąd ewakuować - opowiada nam żona górnika. Bliscy innych poszkodowanych górników opowiadają podobne historie. Twierdzą, że na poziomie 660 Kopalni Mysłowice-Wesoła metan palił się już w piątek. Trzy dni przed tragedią! - Dlaczego nie wstrzymano tam prac - pytają.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail