Napastnicy wyszli dopiero wtedy, gdy myśleli, że pobici do nieprzytomności domownicy już nie żyją. - Mój Boże! Co my im zrobiliśmy, że tak nas potraktowali? - załamuje ręce pani Irena. - Żeby na stare lat coś takiego nas spotkało - mówi jej skatowany mąż.
Dochodziła godzina 22, gdy dwóch mających już na koncie wyroki za rozboje i napady bandziorów, Robert A. (34 l.) i Andrzej S. (45 l.), wdarło się do domu państwa Mirowskich. Pani Irena i jej mąż kładli się właśnie do snu.
Zwyrodnialcy, którzy na twarzach mieli kominiarki, od progu zaczęli okładać staruszków pięściami. Bili i kopali ich po całym ciele.
- Błagaliśmy ich o litość, ale tym tylko wywołaliśmy jeszcze większą agresję - tłumaczy pani Irena.
Napastnicy zażądali pieniędzy. Staruszkowie tak bali się o swoje życie i zdrowie, że oddali napastnikom 800 złotych. Więcej nie mieli. Bandyci, licząc na znaczniejszy łup, wpadli we wściekłość. Znów zaczęli okładać swoje ofiary. - Strasznie nas katowali - mówi kobieta. - W końcu straciliśmy przytomność. Wtedy pomyśleli pewnie, że nie żyjemy i sobie poszli.
Po pewnym czasie pani Irena odzyskała świadomość. Zadzwoniła do sąsiadki po pomoc. Na szczęście pobici małżonkowie w porę trafili do szpitala.
Bandyci po dwóch dniach od napadu zostali schwytani. Jeden z nich, Robert A. ukrywał się przed policjantami w piwnicy. Sąd aresztował już ich na trzy miesiące. Za napad i skatowanie staruszków grozi im do 12 lat więzienia.