Potem okazało się, że został zamordowany i poćwiartowany przez swojego kolegę Wojciecha B. (33 l.), bo nie chciał brać udziału w napadzie na sklep.
Zrozpaczona matka dopiero teraz mogła pochować jedynaka. W grobie złożono jego niekompletne ciało, bo głowy, rąk i nóg do tej pory nie udało się odnaleźć. Perfidny morderca nie przyznaje się do winy i nabrał wody w usta.
- Bóg nie daruje temu potworowi, że w grobie nie ma głowy mojego Przemka - płacze pani Teresa i zaraz dodaje: - Mój syn zginął, bo chciał być uczciwy.
To historia jak z ponurego horroru. W grudniu 2005 roku Wojciech B. planował skok na sklep i chciał, żeby w bandyckim napadzie wziął udział Przemysław, jego znajomy. Groził, że go zabije, jeśli ten mu nie pomoże.
- Syn był przerażony - wspomina pani Teresa. - Bał się tamtego mężczyzny. Przemek to był dobry chłopak, a był zmuszany do rzeczy, których nie chciał zrobić.
6 grudnia, w mikołajki, jej syn wyszedł z domu. Od tego czasu nikt nie wiedział, co się z nim dzieje. Zrozpaczona matka zgłosiła policji zaginięcie jedynaka.
W styczniu 2008 roku w lesie pod Zgierzem spacerowicz pod liśćmi znalazł ludzki korpus - bez głowy, nóg i rąk.
Po kilku miesiącach śledczy ustalili, że zamordowanym i poćwiartowanym mężczyzną jest Przemysław Miedzierski.
Krok po kroku odtworzone zostały ostatnie chwile jego życia. Policjanci doszli do tego, że ostatnim, który widział Przemka żywego, był Wojciech B.
- Morderca zwabił swoją ofiarę w ustronne miejsce - opowiada jeden z policjantów pracujących przy tej sprawie. - Tam pokłócili się o ten skok na sklep. Wojciech B. zabił Przemka nożem, a potem ręczną piłą odciął głowę, nogi i ręce - dodaje.
Potwór każdą z części ciała ukrył w innym miejscu. Został aresztowany, ale nie przyznaje się do zgładzenia kolegi.
Dwa tygodnie temu odbył się pogrzeb Przemka. - Pochowałam syna, a raczej to, co z niego zostało, w naszym rodzinnym grobie - płacze pani Teresa. - Ale przecież to nie po bożemu wkładać do grobu zwłoki bez głowy. Jak tu żyć z tą świadomością? - pyta udręczona matka.