Tomasz M. ze szczegółami opisywał dzięń rzekomego porwania Madzi. Był on w mieszkaniu Waśniewskich tuż przed tym, jak zginęła dziewczynka. Potem zszedł na dół, żeby rozgrzać silnik w samochodzie. Bartek i Katarzyna zostali sami z córeczką. Po chwili Waśniewski wsiadł do auta przyjaciela. Uwagę Tomasz M. zwrócił duży plecak, który wziął ze sobą z mieszkania. - Podejrzewałem nawet, że w plecaku, z którym wsiadł do mnie do auta, może być ciało jego córeczki – mówił sędziemu Tomasz M.
>>> Bartek Waśniewski zadbał o grób Madzi i odleciał do Anglii
Potem, jak wspomina, jego przyjaciel zachowywał się dziwnie. Nie chciał, żeby Katarzyna z Madzią wsiadły do auta, choć było w nim miejsce. Odjcechali a Waśniewska poszła z wózkiem do mamy. - Mówił, że widzi jakiegoś mężczyznę, który dziwnie patrzy na jego żonę, bo może jej zrobić krzywdę. Ale nie poszedł do niej, nie zadzwonił, by ją ostrzec – opowiada zdarzenia z 24 stycznia.
Świadek "tajemiczych zdarzeń"
Przyjaciel Bartka opisuje też tamten dzień jako dziwny i bardzo tajemniczy. – Tego dnia w ogóle miałem wrażenie, że jestem świadkiem tajemniczych wydarzeń, a może nawet zbrodni. Bałem się, że będę miał z tego powodu kłopoty - przyznał.
Tomasza M. zdziwiło także zachowanie Bartka, kiedy dowiedział się o "porwaniu" Madzi. – On był wyjątkowo spokojny. Wydawało mi się, że może zbladł, ale nawet nie sięgnął po papierosa. Nie zachowywał się jak przerażony ojciec, który stracił dziecko. Dla mnie to było bardzo dziwne - mówił przed sądem.
Podejrzewałem nawet, że w plecaku, z którym wsiadł do mnie do auta, może być ciało jego córeczki – mówił sędziemu Tomasz M., który często podwoził Bartka i jego żonę.
Dlatego – jak sam powiedział – ten duży plecak męża Katarzyny zwrócił jego uwagę. – Na pewno zmieściłoby się tam dziecko – dodał.