Instytut Matki i Dziecka w Warszawie i Centrum Zdrowia Dziecka, których dyrektorzy alarmowali ostatnio o braku pieniędzy na leczenie, na szczęście znowu przyjmują pacjentów. NFZ dał im trochę pieniędzy. Chorzowskie Centrum Pediatrii i Onkologii też przyjmuje chorych. Choć Arłukowicz krzyczy na swoich krytyków, jakby już miał prawo odtrąbić sukces, to sytuacja w leczeniu malców nie jest taka, jak być powinna.
Dzieci nadal muszą czekać miesiącami na leczenie. Gdyby minister pojechał do któregoś ze szpitali i porozmawiał z rodzicami, toby usłyszał, jak jest. My rozmawialiśmy w piątek w Centrum Zdrowia Dziecka m.in. z matką 3-letniego Antosia chorującego na alergię. Emilia Kusztal (32 l.) przyjechała z synkiem, by zapisać go na wizytę do lekarza. - Dostałam termin za trzy miesiące. Trochę długo. Miałam nadzieję, że będzie to góra miesiąc. Jeśli do tego czasu coś się stanie z Antosiem, pójdziemy do lekarza prywatnie. Tak z reguły leczę syna. W publicznej służbie zdrowia nie mamy szans na systematyczne leczenie - mówi Emilia Kusztal.
W Centrum Zdrowia Dziecka i w innych szpitalach dziecięcych nie ma już na korytarzach matek płaczących ze strachu, że ich dzieciom stanie się krzywda. Ale to nie jest znak, że Arłukowicz odniósł sukces i zreformował służbę zdrowia. Na przykład w Toruniu czy w Grudziądzu rodzice czekają z dziećmi na alergologa 110 dni. 245 dni to kolejka do tego specjalisty w Warszawie w szpitalu przy Działdowskiej. A w Tomaszowie Mazowieckim - 440 dni. Chorzowskiemu Centrum Pediatrii i Onkologii wciąż grozi likwidacja pięciu oddziałów. Czy ma pan prawo być zadowolony i pouczać swoich krytyków panie ministrze? Na pewno nie.
- Dorosły na niektóre procedury może zaczekać. A dziecko rośnie. Z każdym kwartałem to inny człowiek. Nie można leczenia odkładać na kwartały - poucza Arłukowicza jego starszy i bardziej doświadczony kolega po fachu lekarz Marek Balicki (59 l.).
Odesłali mojego synka do domu!
- Dostałam termin za trzy miesiące. Trochę długo. Miałam nadzieję, że będzie to góra miesiąc. Jeśli do tego czasu coś się stanie z Antosiem, pójdziemy do lekarza prywatnie. Tak z reguły leczę syna. W publicznej służbie zdrowia nie mamy szans na systematyczne leczenie - mówi Emilia Kusztal.