Bartosza Arłukowicza każdy zainteresowany polityką zna dobrze. Do niedawna był jednym z najczęściej pokazywanych w mediach posłów. Ten lekarz pediatra chętnie opowiadał o losie chorych, złych ustawach, porażkach ówczesnej minister Ewy Kopacz (55 l.). To w blasku kamer. A na politycznym zapleczu?
Bez sentymentów
Posłowie z komisji zdrowia wspominają, że na jej posiedzeniach Arłukowicz nie błyszczał. Jak znudzony lekcjami uczeń zajmował się tym, co bardzo lubi - czytaniem książek. Już jako minister pokazał jednak dawnym kolegom z komisji, kto teraz rządzi.
Kiedy wybuchła afera z receptami, zbeształ srogim tonem Bolesława Piechę (58 l.) z PiS, szefa komisji, że ten nie interesował się dotąd sprawami reformy zdrowia. Słysząc te słowa, Piecha zbladł. Przecież nie dalej jak kilka tygodni wcześniej zapraszał nowego ministra na posiedzenie komisji.
Ale Arłukowicz poprosił wtedy o przełożenie terminu. - Tłumaczył, że jest nieprzygotowany i musi się zapoznać z ministerstwem - mówi Piecha i dodaje dyplomatycznie, że nie ubodła go połajanka ze strony ministra. - Za długo jestem w polityce, żeby reagować na takie zaczepki. Tak reagują osoby niepewne i spanikowane. Zresztą w polityce nie ma sentymentów - wzrusza ramionami.
Gra z agentem
Tę akurat zasadę Arłukowicz poznał na długo, zanim wziął się do polityki. Chociażby w 2001 roku, kiedy grał o zwycięstwo w TVN-owskim show "Agent". Wśród zwykłych ludzi uczestniczących w programie jeden był podstawionym przez telewizję agentem. Zadaniem uczestników było nie tylko wykonać zadania, ale i zdemaskować agenta.
Po kilku tygodniach programu to właśnie Arłukowicz wykazał się największym sprytem. Pokonał pozostałych uczestników i zgarnął 125 tysięcy złotych. 30-letni wówczas lekarz pokazał, że w grze o dużą stawkę nie ma przebacz.
O pracy przy wódeczce
Po wygranej w "Agencie" dr Bartosz stał się sławny i rozpoznawany na ulicy. Pomogło mu to zabiegać o pomoc dla chorych dzieci. Zrobił wtedy bardzo dużo dla małych pacjentów, przyciągał na oddział bogatych i wpływowych sponsorów. Pewnego dnia z darami przyszła nawet ówczesna pani premierowa Aleksandra Miller.
Był w tamtym czasie całkowicie zbzikowany na punkcie swojej pracy. - Nieraz przy wódeczce podziwiałem go, skąd w nim tyle odporności na stres. Ale on nigdy nie opowiadał o dzieciach, które umierały na oddziale, tylko wciąż coś planował, jakieś zbiórki, malowanie oddziału itd. Bardzo pomógł w budowie nowego skrzydła szpitala. Na pewno nie uderzyła mu do głowy woda sodowa - wspomina Albin Majkowski, działacz SLD w Zachodniopomorskiem.
Chciał więcej
Sodówa może i nie uderzyła. Ale już było czuć, że pan doktor Arłukowicz ma ambicje większe niż praca w szpitalu. - Pewnego dnia spytał mnie u siebie na oddziale, czy nie mógłby wystartować w wyborach z naszych list - mówi Majkowski. - Odradzałem mu. Mówiłem: chłopie, jesteś szanowany, robisz wspaniała robotę, po co się chcesz ładować do polityki. Tam narobisz sobie tylko wrogów... Nie posłuchał. Odpowiadał, że w szpitalu wyczerpał swoje możliwości i chce pomagać ludziom w inny sposób.
Obecny minister został więc radnym Szczecina. - Zapamiętałem go jako tego, który brał udział w tych wydarzeniach, gdzie były kamery i światła reflektorów. Konsekwentnie był nastawiony na budowę własnej kariery - wspomina go Jędrzej Wijas, radny Szczecina, z którym Arłukowicz rozpoczynał w 2002 roku polityczną przygodę.
Ta przygoda zawiodła Arłukowicza na Wiejską. Posłem został w 2007 roku z list Lewicy i Demokratów. Zdobył ponad 21 tys. głosów.
Na początku patrzono na niego w Sejmie trochę jak na kolejnego celebrytę. Po pracach w komisji śledczej ds. afery hazardowej awansował jednak do pierwszej ligi posłów. Coraz więcej go było w mediach. Trwał przy SLD tak mocno, że wielu zaczęło w nim widzieć przyszłego szefa lewicy.
Zmiana barw
I tak doszło do jego konfliktu z poprzednim szefem SLD Grzegorzem Napieralskim (38 l.). Obaj młodzi, obaj ze Szczecina. Długo blisko ze sobą współpracowali. Szybko okazało się, że kurczące się w sondażach SLD jest za małe na ich dwóch.
I wtedy Arłukowicz zmienił polityczne barwy. Jego przejście do PO było najgłośniejszym politycznym transferem przed zeszłorocznymi wyborami. Opłaciło się, jako kandydat PO zdobył w Szczecinie 101 746 głosów. Napieralski tylko 23 940.
Z teką ministra
Nagrodą za wzmocnienie Platformy okazało się stanowisko ministra bez teki ds. wykluczonych, a potem już teka z prawdziwego zdarzenia - ministra zdrowia. Ale czy to na pewno nagroda?
Do resortu na Miodowej wkroczył z energią. Przynajmniej tak się pokazał podczas pierwszego wystąpienia w Sejmie. Na komisji zdrowia mówił z pasją i wiarą w swoje słowa. Przemawiał prawie jak nieodżałowany prof. Zbigniew Religa (†71 l.). Nawet garbi się w charakterystyczny dla byłego ministra sposób. Ale na razie dużo mu brakuje, by mieć taki szacunek wśród ludzi. Na razie ma za to duże kłopoty.
Wytrawni politycy przewidują, że nawet jeśli upora się z receptami, to nie będzie koniec tarapatów. - Potrzebuje co najmniej roku, żeby to wszystko ogarnąć. Brakuje mu doświadczenia w zarządzaniu - prorokuje były dwukrotny minister zdrowia Marek Balicki (58 l.).
Do tego czasu nad wszystkimi sprawami na Miodowej czuwa ponoć nadal Ewa Kopacz. A sam Arłukowicz niewiele może. I - na razie - niewiele samodzielnie robi. Nie zatrudnia swoich ludzi, tylko bazuje na urzędnikach Ewy Kopacz. No i dopina ustawy z jej czasów.
Nie zamierza też zmienić kontrowersyjnej ustawy refundacyjnej, którą zresztą potępiał w czambuł, kiedy był posłem opozycji. - Nie wyrzucę ustawy do kosza, będę rozmawiać z lekarzami - zapowiada.
Kiedy lekarze i aptekarze buntują się, chorzy mają problemy z leczeniem - on gra na zwłokę, przeciąga sprawę w czasie. Jaki cel ma w tym Bartosz Arłukowicz? Wpadł w pułapkę PO? A może myśli praktycznie, jak dotąd, że jest politykiem przyszłości i jeszcze przyjdzie mu zagrać o coś więcej niż o tekę ministra? Jedno jest pewne. Role gwiazdy reality show, oddanego pediatry, posła - to było dla niego stanowczo za mało. Chce więcej. Ale zna cenę. I na początek musi ją zapłacić. Choć nie za swoje błędy.