Lubelski Bazyliszek wśród policjantów nieoficjalnie nazywany jest już „Aptekarzem” z racji swego więcej niż pechowego upodobania do obrabiania aptek. W 2006 roku z młotkiem w ręce napadł na aptekę na osiedlu Poręba.
- Wybił wtedy szybę i zabrał pieniądze z kasy. Wybiegając z łupem prawie staranował przejeżdżający obok radiowóz policji – wspomina mł. insp. Janusz Wójtowicz z lubelskiej policji. – Od tamtej pory przebywał w więzieniu.
Zobacz też: Ranny kangur poszedł do apteki! Miał przeczucie, że ludzie mu pomogą?
Wyszedł zza krat w styczniu tego roku i jak widać, postanowił przezwyciężyć strach i pokonać pecha. Do napadu doszło w połowie października przy ul. Głębokiej w Lublinie. Zamaskowany Bartosz W. wszedł do środka apteki, wyjął przedmiot przypominający broń palną i zażądał wydania pieniędzy.
- Obie kobiety na widok wymachującego pistoletem mężczyzny niemal „zamarły”. Stały bez ruchu nie wiedząc, co mają zrobić – dodaje Wójtowicz. - Trwająca cisza zdezorientowała samego sprawcę. Mężczyzna wzruszył ramionami, zaklął pod nosem i wybiegł z apteki.
Sprawdź też: Aptekarze balują z ministrem, a chorym nie starcza na leki!
Poszukiwaniem Bazyliszka zajęli się kryminalni z Komendy Miejskiej Policji w Lublinie. Po kilku dniach zatrzymali sprawcę. Okazało się, że 4 dni przed napadem mężczyzna kupił pistolet hukowy. Wprawdzie sprzedał go tuż po nieudanym skoku, policyjną pogoń chciał zmylić również pozbywając się ubrania, ale nic z tego. W czwartek usłyszał zarzut usiłowania rozboju z użyciem niebezpiecznym narzędziem. Za to przestępstwo grozi do 15 lat pozbawienia wolności, a Bartosz W. będzie odpowiadał w warunkach recydywy. Najbliższe 3 miesiące spędzi w areszcie śledczym. Ma sporo czasu, żeby pozbyć się swej miłości do aptek.