Nadal nieprzesądzony jest los pracowników katowickiego Spodka, którzy niedawno otrzymali wypowiedzenia z pracy. Pojawiła się jednak nadzieja, że zwolnień nie będzie. W obronę pracowników wzięła Śląsko-Dąbrowska Solidarność, która prowadzi negocjacje z władzami miasta. Jeśli się nie powiodą, to może w Spodku dojść do strajku. Sytuacja ma się wyjaśnić jeszcze w tym tygodniu.
W katowickim Spodku wrze. Miasto, które powołało nową spółkę, mającą się zająć organizacją imprez, postanowiło zwolnić większość z dotychczasowej załogi, choć wcześniej zapewniało, że nikt nie straci pracy. - Okazało się, że zostanie pięć osób z czterdziestoosobowej załogi. Normalnie nas oszukali - mówi Stefan Jedrysczyk (54 l.), szef Solidarności w Spodku.
Jednak za pracownikami ujęła się Śląsko-Dąbrowska Solidarność. Trwają negocjacje, dzięki którym nikt nie będzie zwolniony, ale ich wynik jeszcze nie jest pewny. Rzecznik Solidarności Wojciech Gumułka (33 l.) uspokaja nastroje. - Wszystkiego dowiemy się za kilka dni - mówi tajemniczo. - Nie chcę zapeszać, ale rozmowy trwają - ucina pytania rzecznik.
Całkiem możliwe, że Spodek będzie areną, ale... pierwszego w historii hali strajku. Zwalniani pracownicy czekają na wynik negocjacji, ale nie ukrywają przygotowań do protestu, który zapewne rozpocznie się, gdyby zwolnień nie udało się cofnąć.