- Jest jak w wojsku. My stoimy na warcie dziś, jutro nasi koledzy z Podlasia czy Mazur - mówią. - Będziemy tu trwać do skutku, aż wyjdzie do nas premier Ewa Kopacz (59 l.) i zechce z nami konkretnie rozmawiać - mówi Radosław Siedlecki (29 l.) rolnik z Tłuszcza (woj. mazowieckie), który ma 25-hektarowe gospodarstwo. Przyjechał do Warszawy, bo jest przekonany, że tylko walcząc, uda się zmusić rząd do pomocy rolnikom.
Wspólna noc w namiocie i posiłek przy kuchni polowej był okazją do rozmów. Protestujący z różnych miejsc kraju, których przyjazd do Warszawy połączył, opowiadali swoje historie. Grzegorz Kapcio (37 l.), magister inżynier rolnictwa, który ma 57-hektarowe gospodarstwo pod Świdwinem, przez dziki musiał zrezygnować z uprawy rzepaku. - Ale przecież nie chodzi tylko o odszkodowania za dziki! Chodzi o ziemię! Żeby była w polskich rękach i żeby opłacało się ją uprawiać, a nie tylko zaorać i obsiać trawą! - mówi.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail