"Super Express": - Jak podsumowałby pan pielgrzymkę papieża Benedykta XVI do Ziemi Świętej?
Konstanty Gebert: - Z żalem muszę ją podsumować jako zmarnowaną okazję.
- Okazję na przełom?
- Okazję naprawienia tego, co zostało popsute za pontyfikatu Benedykta XVI. I odbudowania tego, co zdołał stworzyć Jan Paweł II. Przełom był niepotrzebny, bo już się wcześniej dokonał. Najpierw na Soborze Watykańskim II, a następnie dzięki Karolowi Wojtyle. Pontyfikat Benedykta XVI przyniósł bowiem kilka kryzysów, których zdecydowanie można było uniknąć. Nie rozumiem, dlaczego teraz papież nie wykorzystał szansy, by naprawić szkody, które sam wyrządził.
- Na łamach "Super Expressu" Lily Galili, publicystka dziennika "Haaretz", stwierdziła, że wielu ludzi w Izraelu nie miało specjalnych oczekiwań przed tą pielgrzymką. Także dlatego, że sytuacja polityczna w regionie nie sprzyjała podobnym wizytom
- Papież komentował również bieżące wydarzenia i to, co mówił, było na pewno uprawnione. Dostrzec można było jednak pewną nierównowagę. O wiele więcej słyszeliśmy o problemach, których doświadczają Palestyńczycy, niż tych, które są codziennością Izraelczyków.
- W czym leży największy problem tej pielgrzymki?
-Martwi mnie to, co zostało powiedziane, a jeszcze bardziej to, co przemilczano. Papież przyjeżdżał do Izraela z pewnym obciążeniem. Jest nim beatyfikacja i przyszła kanonizacja papieża Piusa XII. Kościół może co prawda kanonizować kogo tylko zapragnie, ale dyskusja na temat roli tego papieża w czasie II wojny światowej nie jest wcale zakończona. Ci, którzy bronią jego milczenia wobec zbrodni, powołują się na swoje argumenty. Ja się z nimi nie zgadzam, ale nie uważam ich za nieuprawnione. Problem leży w czymś zupełnie innym. Uznanie kogoś za świętego oznacza, że ma on stanowić dla wiernych wzór. Otóż nie do przyjęcia jest pomysł, że wzorem zachowania w obliczu ludobójstwa jest milczenie. Mamy dziś na świecie kolejne ludobójstwa i świat też milczy. I nie jest to wzór do promowania.
- Przed zakończoną właśnie pielgrzymką głośno było znów o powrocie na łono Kościoła biskupa Williamsona, negującego istnienie komór gazowych
- To druga bulwersująca sprawa, zwłaszcza fakt, że papieżowi zajęło tak wiele czasu zajęcie właściwego stanowiska wobec zachowania tego człowieka. I też nie ma za co go chwalić, bo tylko naprawił szkody, które wcześniej sam wyrządził. Te wszystkie błędy były do uniknięcia, gdyby papież poważniej potraktował problem, z którym chce się zmierzyć.
- Słowa papieża w Yad Vashem, instytucie poświęconym ofiarom Holokaustu, były niewystarczające?
- Powiem więcej - były wręcz niepokojące. Najpierw jednak z uznaniem należy przyjąć słowa Benedykta XVI potępiające antysemityzm i negowanie zagłady Żydów: są to bowiem zjawiska nadal obecne, również w Kościele katolickim. Najbardziej jednak rzuca się w oczy to, czego papież nie powiedział podczas przemówienia w Yad Vashem. W ogóle nie padło słowo "Niemcy"! I nie chodzi już o to, że papież sam jest Niemcem, czy o to, że w wieku 17 lat został wcielony do Wehrmachtu. Przecież nie wybierał sobie ani narodowości, ani munduru, który na niego włożono. Wszelako to nie jakieś abstrakcyjne "ideologie", o których mówił podczas pielgrzymki, ale właśnie naród niemiecki winny był tego ludobójstwa. Zwłaszcza w świetle słów Benedykta XVI sprzed kilku lat w Birkenau, kiedy mówił o "bandytach, którzy zdobyli władzę nad narodem niemieckim", to obecne przemilczenie budzi najgłębszy niepokój. Wygląda, niestety, na to, że papież konsekwentnie rewiduje pogląd o historycznej odpowiedzialności narodu niemieckiego za Holokaust. To jest nie do przyjęcia.
- Czy jest to świadomy zabieg, czy też papież jest kiepskim politykiem i dyplomatą, jak twierdziła na naszych łamach publicystka "Haaretz"?
- Jedną taką wypowiedź można uznać za gafę. Mamy jednak do czynienia z ciągiem takich wypowiedzi. Benedykt XVI jest w zamazywaniu niemieckiej odpowiedzialności za Holokaust konsekwentny. W Yad Vashem ani pod Zachodnią Ścianą nie zająknął się też o chrześcijańskim antysemityzmie. Jeśli chodzi o Yad Vashem, jestem to w stanie zrozumieć, gdyż to nie chrześcijaństwo odpowiada za Shoah, ale w innym miejscu? Wygląda to, niestety, na kolejną próbę dystansowania się od spuścizny Jana Pawła II, który nie miał żadnych problemów z nazwaniem rzeczy po imieniu i wskazaniem odpowiedzialności "pewnych chrześcijan" za cierpienia Żydów. Nie oczekiwaliśmy od Benedykta XVI żadnego przełomu. Natomiast to, co mówił i czego nie mówił, jest krokiem wstecz.
- Wiele zarzutów wobec papieża mieli też przed tą pielgrzymką muzułmanie. Czy w tym względzie coś się zmieniło?
- Nic. Papież nie pogorszył swojej pozycji w ich oczach. Opuścił co prawda spotkanie po wystąpieniu szefa sądów szariackich szejka al-Tantawiego, mówiącego o "izraelskich zbrodniach" na Palestyńczykach, ale nazajutrz nie zareagował na podobne wystąpienie muftiego. Wreszcie jego wystąpienie w Betlejem było aktem jednoznacznego poparcia dla palestyńskich aspiracji narodowych. Zdecydowanie trudniej mi jednak zrozumieć wpadki Benedykta XVI. W Ammanie nie zdjął butów w meczecie i trzeba było dla niego przetaczać dywan przez całą świątynię. To gafa podobna do tej, którą obraził Mahometa podczas wypowiedzi w Ratyzbonie. Papież wykazał się niepotrzebną i irytującą niewrażliwością. Na szczęście kilka dni później, w al-Aksa, buty jednak zdjął. Benedykt XVI sprawia, niestety, wrażenie osoby, która nie rozumie, że ludzkie słowa i zachowania mogą dotknąć innych ludzi.
- Wielu komentatorów zwraca uwagę, że papież Benedykt XVI pozostaje w cieniu Jana Pawła II i nie bardzo sobie z tym radzi.
- Zasługi papieża Polaka, także w dziedzinie zbliżenia katolików i Żydów, są niepodważalne. Być może jakiejś części Kościoła to zbliżenie się nie podoba, i Benedykt jest bardziej wrażliwy na jej głos. Ale przecież to ten sam Kościół, na którego czele stał Jan Paweł II! Co więcej, po dokonaniach Karola Wojtyły kolejnym papieżom powinno być dużo łatwiej. Wystarczyło, by Benedykt XVI powtórzył swoimi słowami to, co mówił jego wielki poprzednik. On jednak nie zdecydował się na to. Nie można tego traktować inaczej, niż jako dystansowanie się od poprzednika. To budzi głęboki niepokój.
Konstanty Gebert
Publicysta "Gazety Wyborczej", tłumacz, założyciel miesięcznika o tematyce żydowskiej "Midrasz"