Beata Florczak: Bez pomocy BOR moje życie ległoby w gruzach

2010-07-21 18:18

Dokładnie trzy miesiące temu, 21 kwietnia, Beata Florczak żegnała na cmentarzu w podwarszawskich Ząbkach swojego męża płk. Jarosława Florczaka (†41 l.), wiceszefa Biura Ochrony Rządu, który zginął w smoleńskiej tragedii. Dziś wdowa z trudem dochodzi do siebie po tamtych wydarzeniach. Płacze, kiedy opowiada nam o mężu. - Gdyby nie pomoc Biura, byłoby mi bardzo ciężko - opowiada.

- Praca w BOR była jego drugim życiem. On tym żył i bardzo przeżywał. Ale nigdy nie przynosił pracy do domu. Nawet kiedy byłam czasami ciekawa i podpytywałam go szczegóły, on zawsze mi powtarzał: "Nie mogę na ten temat mówić, to tajemnica..." - wspomina. Płk Florczak karierę w BOR rozpoczął 21 lat temu, podczas służby przeszedł wszystkie szczeble. W opinii wielu polityków, m.in. byłego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, był jednym z najlepszych funkcjonariuszy BOR.

To właśnie płk Florczak odpowiadał za przygotowanie wizyt prezydenta Lecha Kaczyńskiego (†61 l.) w Katyniu. Przygotował ją, ale już nie wrócił... - Od pierwszych chwil, kiedy się dowiedziałam o tragedii, miałam kontakt z kolegami Jarka z Biura. To oni pomogli mi zorganizować sprowadzenie zwłok mojego męża, zorganizowali opiekę psychologa, wsparli mnie przy pogrzebie. Wtedy mogłam dostrzec, ile mojego męża łączyło z chłopakami pracującymi w Biurze. I jaka to była więź... - opowiada wdowa.

Pani Beata wraz z 10-letnią córeczką Natalią po śmierci męża znalazła się w trudnej sytuacji materialnej. Na szczęście przy pomocy kierownictwa Biura udało się wynegocjować z bankiem, w którym była zapożyczona, umorzenie spłaty kredytu. - Bez pomocy kolegów Jarka byłoby to niemożliwe - mówi.

Mimo całej tej pomocy zrozpaczonej kobiecie trudno pogodzić się ze stratą. - Zawsze byliśmy nierozłączną trójką: ja, Jarek i nasza córka. Brakuje nam go i to bardzo... - kończy pani Beata.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki