Bezduszni urzędnicy z PFRON: Zamiast pomóc chcą mnie ograbić!

2014-05-21 4:00

Bezduszni urzędnicy z PFRON domagają się od niepełnosprawnego Andrzeja Dymińskiego (51 l.) z Bieniewa pod Błoniem zwrotu 25 tys. zł. To niby kara za nieterminowe opłaty składek w ZUS. - Czuję się oszukany. Zwłoka wynosiła dzień lub dwa. Zgodzili się na to pracownicy ZUS - tłumaczy zrozpaczony mężczyzna. Ale urzędnicy PFRON najwyraźniej nie potrafią tego zrozumieć...

To dopiero znieczulica! Zamiast pomagać niepełnosprawnemu przedsiębiorcy, urzędnicy z Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych chcą go pogrążyć.

Andrzej Dymiński porusza się na wózku od dziecka. - Kiedy miałem cztery lata, wjechał we mnie rozpędzony samochód - wspomina. Mężczyzna nie może chodzić, ale nie poddaje się. Prowadzi firmę zajmującą się naprawą sprzętu elektronicznego, ma żonę Agnieszkę (41 l.) i czteroletniego synka Karolka. Niepełnosprawny przedsiębiorca 10 dnia każdego miesiąca otrzymuje 960 zł renty. Opłaca z niej składki do ZUS. Cztery lata temu zaczął korzystać z pomocy PFRON.

Zobacz: Teściowa dzieciobójczyni ze Strzeszowa: Pochowam moje aniołki w poświęconej ziemi

- Fundusz dopłacał mi do ubezpieczenia i zwracał 500 zł, które wpłacałem do ZUS - tłumaczy. Umówił się z pracownikami ZUS, że składki będzie płacił do 15. dnia każdego miesiąca.

- Nikt nie widział w tym problemu - dopowiada. Do czasu. W końcu do terminowości wpłat przyczepili się urzędnicy. Jednak nie z ZUS, tylko z PFRON. Nałożyli na pana Andrzeja karę.

- Muszę im zwrócić pełną kwotę dofinansowania. Z odsetkami to aż 25 tys. zł. Nie mam takich pieniędzy - przyznaje. Urzędnicy są jednak bezwzględni.

- Rok temu uzyskaliśmy informację z ZUS, że składki na ubezpieczenie społeczne wpłacane przez pana Andrzeja były wnoszone po terminie. Nie mamy możliwości anulowania decyzji nakazującej zwrot pobranego dofinansowania - tłumaczy nam Ewa Balicka-Sawiak, rzeczniczka PFRON.

Zrozpaczony przedsiębiorca odwoływał się do ministra pracy i polityki społecznej. Jednak Władysław Kosiniak-Kamysz (33 l.) nie pomógł mu. - Życie nauczyło mnie, że nie można się poddawać. Dlatego złożyłem już skargę do sądu. Będę walczyć do końca - zapowiada pan Andrzej.

Wiadomości Se.pl na Facebooku

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki

Nasi Partnerzy polecają