"Super Express": - 23 lutego 1999 r. podpisał pan akt ratyfikujący wejście Polski do NATO. Jak ważne było to dla nas wydarzenie?
Jerzy Buzek: - Dziesięć lat temu znacznie bardziej żywe niż dziś, były wspomnienia tego, że Polska należała kiedyś do bloku sowieckiego i że nie byliśmy krajem suwerennym. Ten brak suwerenności wpływał także na naszą gospodarkę, na powodzenie polskich rodzin, nastroje w kraju. Istniało wszechogarniające poczucie szarości i niemożności wyrwania się z tej sytuacji. Trwało to przez 44 lata. Polska wchodząc do Sojuszu Północnoatlantyckiego, zerwała z tamtą tradycją. To był absolutnie fundamentalny krok, jaki Polska uczyniła w latach 90.
- Co pan czuł, podpisując ten dokument?
- Miałem przekonanie, że jest to przesunięcie naszego kraju do zupełnie nowego obszaru geopolitycznego i spełnienie marzeń kilku pokoleń Polaków. Od dwudziestolecia międzywojennego, od czasu zakończenia II wojny światowej minęło ponad pół wieku i dwa pokolenia Polaków marzyły o wolnym, niezależnym kraju, i to się spełniało w tym momencie. Uwzględniając okres XIX-wiecznych zaborów, można powiedzieć, że był to powrót, po niemal dwustu latach, do rodziny wolnych narodów europejskich. Stąd też wynikało poczucie wielkiej dumy, zadowolenia, wręcz szczęścia towarzyszące podpisaniu tego dokumentu. Tego dziś nie doceniamy, tak na co dzień. Dlatego, że przyzwyczailiśmy się do tego, iż jesteśmy w tej samej rodzinie krajów co USA, Kanada, Francja, Niemcy czy Wielka Brytania i to dziś wydaje nam się zupełnie normalne. Wtedy to był stan nadzwyczajny.
- Czy dziś, z perspektywy minionej dekady, tak samo ocenia pan ratyfikację tego dokumentu?
- Moja ocena udziału Polski w Sojuszu Północnoatlantyckim nie zmieniła się ani trochę od tamtego czasu. Sojusz spełnił nasze oczekiwania. Przede wszystkim byłoby nam trudniej rozpędzić naszą gospodarkę, a także wejść do UE, gdybyśmy w NATO nie byli. Ponieważ był to gwarant stabilności Polski, a to zawsze przenosi się na kwestie gospodarcze. Teraz jesteśmy w okresie spowolnienia gospodarczego, załamania koniunktury na rynkach zagranicznych, ale fundament naszego stałego rozwoju i fundament poczucia niezależności państwowej pozostał. Szczególnie jeśli porównamy sytuację Polski z sytuacją Ukrainy.
- Polska wiele zyskała, zgoda. Ale były też straty...
- Udział w rodzinie wolnych narodów, wspierających się nawzajem w sytuacjach zagrożenia, bo na tym polega zasada Sojuszu Północnoatlantyckiego, zawsze kosztuje. Krótko mówiąc, bezpieczeństwo zawsze kosztuje. Musieliśmy znacznie zrestrukturyzować polską armię, ponieśliśmy spore koszty wynikające z udziału w misjach zagranicznych, gdzie jeździliśmy pod sztandarem NATO. Koszty polegają też na tym, że kilkudziesięciu polskich żołnierzy nie wróciło z misji do kraju, czego nie da się przeliczyć na cokolwiek. Uważam jednak, że wynik bilansu jest absolutnie po stronie zysków. Gdybyśmy nie byli w Sojuszu, jeszcze więcej musielibyśmy wydawać na zbrojenia, na przygotowania do odparcia ewentualnego agresora.
- Sojusz wymaga dziś reform?
- Sojusz zmienił się w sposób istotny, przede wszystkim w związku z atakiem w 2001 r. na WTC. Okazało się, że wróg działa dziś także w postaci pojedynczych ludzi, gotowych na samobójczą śmierć, i to jest zagrożenie, na które NATO nie może odpowiedzieć tak łatwo, jak jeszcze do niedawna reagowało na normalne zagrożenia militarne. W sytuacji, gdy świat się zmienił, założenia, cele i strategia NATO również muszą ulec zmianie. Osobiście bardzo optuję za rozszerzeniem Sojuszu na wschód. Byłaby to najważniejsza w tej chwili decyzja.
- Jakie kraje, prócz Ukrainy i Gruzji, widziałby pan w NATO?
- Byłoby najlepiej, gdyby znalazły się tam wszystkie wolne kraje, które kiedyś były wewnątrz ZSRR. To rozwiązanie byłoby i dla UE, i dla Sojuszu najlepsze. Jednak dziś odległa jest nawet akcesja Gruzji i Ukrainy, dlatego stawianie następnych kandydatur to kwestia bardzo przedwczesna.
- Wejście Polski do NATO czy do UE zjednoczyło polskich polityków z różnych opcji. Dziś okazuje się, że np. w kwestii wejścia do strefy euro osiągnięcie takiej zgody nie jest możliwe.
- Wejście do Sojuszu połączyło wówczas wszystkie ugrupowania polityczne, które wtedy w sposób wyraźny rysowały się na naszej scenie politycznej. Przyjęcie euro jest wydarzeniem ważnym, które poprawi los Polaków, ale mimo wszystko nie można go porównywać do takich przełomowych momentów, jak akcesja do NATO i UE.
- Czyli polscy politycy tylko w obliczu wielkich, przełomowych wydarzeń potrafią się porozumieć?
- Wszystkim politykom potrzebne są takie impulsy. One znacznie ułatwiają porozumienie. Teraz, w sytuacji zagrożenia kryzysem, partie polityczne też mówią do siebie nieco bardziej przyjaznym językiem, bo jest to solidne zagrożenie, które skłania nas do solidnej i lepszej współpracy.
Jerzy Buzek
Premier RP w latach 1997-2001, obecnie eurodeputowany PO