Andrzej Taperek wynajmował stancję w Białymstoku (woj. podlaskie) wspólnie ze swoim dużo młodszym kolegą Adamem K. Mężczyźni rok temu urządzili sylwestra. Na zakrapianej alkoholem imprezie bawiła się razem z nimi kochanka 24-latka - Patrycja S. (30 l.).
Nagle między współlokatorami doszło do szarpaniny i młodszy z nich chwycił za leżący w kuchni nóż. Beztroska zabawa w jednej chwili przerodziła się w krwawą jatkę. Ostrze świsnęło w powietrzu i zagłębiło się w ciele 45-latka. Andrzej zdołał jeszcze wyciągnąć nóż z rany, po czym padł martwy w kałuży własnej krwi. Adam K. błyskawicznie wyjechał do Anglii. Zbrodnia wyszła na jaw dopiero 6 tygodni później, gdy zaniepokojony brakiem kontaktu z lokatorami właściciel stancji rozwiercił zamki w drzwiach i wszedł do środka. W mieszkaniu unosił się potworny fetor, a na podłodze leżały rozkładające się zwłoki 45-latka.
Morderca ukrywał się w Anglii blisko 4 miesiące. Wpadł, kiedy busem wracał do kraju. Teraz stanął przed sądem. Grozi mu dożywocie. Oskarżona jest także jego kochanka - za nieudzielenie pomocy ofierze Patrycji S. grożą 3 lata więzienia. - Bardzo przeżyliśmy śmierć syna, ale nawet wysoki wyrok nas nie pocieszy. Andrzeja nic już z grobu nie podniesie - mówią zrozpaczeni rodzice 45-latka, Janina (77 l.) i Zenon (80 l.) Taperkowie.