Do nietypowej interwencji policyjnej pary patrolującej ulice Białegostoku (woj. podlaskie) doszło nad ranem na jednym z osiedli. – Od dyżurnego odebraliśmy zgłoszenie, że na parkingu pali się samochód. Na miejscu byliśmy po niespełna 5 minutach. Płonął tylny zderzak auta, a jego wnętrze było wypełnione dymem – opowiada biorący udział w patrolu sierż. Jarosław Ostaszewski (37 l.). Policjant za pomocą samochodowej gaśnicy błyskawicznie zdławił ogień. Wtedy zauważył, że silnik samochodu wciąż pracuje, a w kabinie za kierownicą siedzi nieruchomo mężczyzna. Jak się okazało, pomoc nadeszła w ostatniej chwili. – Mężczyzna początkowo nie reagował na nasze głosy. Po chwili jednak ocknął się, był jednak oszołomiony i nie rozumiał, co się dzieje – opowiada biorąca udział w akcji sierż. Karolina Matyśkiewicz (30 l.).
Policjanci pomogli wysiąść 35-letniemu mężczyźnie z auta i czuwali przy nim aż do przyjazdu karetki pogotowia. Był trzeźwy. Opowiadał, że miał bardzo ciężki tydzień w pracy i umówił się na nocleg u kolegi. Dojechał pod jego dom, zaparkował i ze zmęczenia zasnął, nie wyłączając nawet silnika. Auto, które mogło stać się jego grobem, kupił zaledwie dwa dni wcześniej. Pożar pojawił się najprawdopodobniej przy kostce elektrycznej obok haka holowniczego. Dzięki sprawnej interwencji patrolu policji niebezpieczna przygoda skończyła się dla mężczyzny szczęśliwie.
Zobacz: Policja ROZBIŁA agencję towarzyską. Ujawniono, jak pracowały prostytutki