Jan M. z Białegostoku (woj. podlaskie) za kierownicą autobusu spędził całe życie. Jak zapewniają jego koledzy, nie wyobrażał sobie innego zajęcia. - Był dobrym, lojalnym przyjacielem - mówią o nim inni kierowcy. Najlepszy przykład - kiedy zarząd spółki PKS w Białymstoku zwolnił z pracy dwóch ludzi i oskarżył ich o kradzieże paliwa z autobusów, 53-latek postanowił stanąć za znajomymi murem.
- Janek mocno zaangażował się w protest przeciw zwolnieniom kolegów - przyznaje Krzysztof Bagiński (53 l.), przewodniczący komitetu strajkowego zawiązanego w miniony wtorek. - Od trzech dni nawet spał w swoim autobusie - dodaje.
Pan Jan ostatni raz widziany był przez innych strajkujących kierowców w nocy z soboty na niedzielę. Palił papierosa, stojąc przy swoim autobusie. Kiedy zgasił niedopałek i zniknął we wnętrzu pojazdu, nikt nawet nie podejrzewał, że w głowie mężczyzny kłębią się najczarniejsze myśli.
Rano do pana Jana próbował dodzwonić się syn. Zaniepokojony, że ojciec nie odbiera telefonu, od razu przyjechał na miejsce protestu. To, co wtedy zobaczył, będzie go prześladować do końca życia. 53-letni kierowca wisiał martwy na sznurze przywiązanym do rączki wywietrznika w dachu autobusu. Na jakąkolwiek pomoc było już za późno.
- Podejrzewam, że Janek nie mógł już wytrzymać napięcia związanego ze strajkiem. Załamał się. Miał rodzinę, bał się o swoją przyszłość. Bał się, że straci pracę - tłumaczy zszokowany Krzysztof Bagiński. Sprawą zajęła się prokuratura. Marszałek województwa podlaskiego, który zarządza spółką PKS w Białymstoku, był wczoraj nieuchwytny.