Do rodzinnej tragedii doszło w maju 2018 r. w willi Marka (60 l.) i Lucyny (+58 l.) D. na jednym z białostockich osiedli. Mężczyzna na pierwszej sądowej rozprawie przyznał się do zamordowania żony i szczegółowo zrelacjonował dramatyczne wydarzenia. Opowiadał, że konflikt między nim a żoną narastał od lat. Od dawna też mieszkali na różnych piętrach ich wielkiego domu. Feralnego dnia skłóceni małżonkowie umówili się na rozmowę o zaległych opłatach za prąd i gaz.
– Byłem przygotowany, pokazałem żonie rachunki, a ona zaczęła na mnie krzyczeć, że nie będzie płacić. I tak było co miesiąc – zeznawał w sądzie Marek D. – Strasznie wrzeszczała, a ja zasłaniałem uszy i prosiłem, aby przestała i wyszła. Nie mogłem tego wytrzymać – opisywał drżącym głosem.
Nagle coś w nim pękło, popchnął żonę na wersalkę i przycisnął jej do twarzy poduszkę. Broniła się, ale nie miała szans z silniejszym od siebie mężem. W końcu przestała się ruszać.
– Zrozumiałem, że nie żyje. Nie wiedziałem, co mam robić. Nie mogłem jej tak zostawić na tej wersalce, bo wciąż ją kochałem – tłumaczył zabójca.
Chwycił martwą kobietę pod pachy i zaciągnął ją do starego kufra, w którym do niedawna małżonkowie przechowywali pościel. Po wszystkim wyszedł z domu, długo spacerował, kupił kilka piw. Podpity wrócił do domu i zasnął. W tym czasie syn małżonków Maciej, zaniepokojony, że matka nie odpowiada na jego sms-y, odwiedził dom rodziców i odkrył ciało w kufrze. Policjanci w nocy wyciągnęli zabójcę z łóżka. Grozi mu od 8 lat do dożywocia w więzieniu.
Lucyna D. spoczęła w rodzinnym grobowcu na cmentarzu w Chodorówce Nowej.