"Super Express": - Czy jakikolwiek kandydat opozycyjny wszedł do białoruskiego parlamentu w tych wyborach?
Andrzej Pisalnik: - Z tego, co mi wiadomo, nikt z opozycjonistów nie uzyskał mandatu. Władze zwyciężyły nad opozycją sto do zera.
- Jakie metody stosowały władze, by wpłynąć na wynik wyborów?
- Najważniejsze i właściwie tradycyjne metody stosowane przez białoruskie władze podczas tych wyborów polegały na tym, że opozycja miała bardzo ograniczony dostęp do mediów. Kampania wyborcza była wyjątkowo jałowa. Nie było żadnych debat, żadnych dyskusji publicznych nad tym, że trzeba zmienić państwo, zmienić gospodarkę. Tak naprawdę trudno było się zorientować, czym różni się jeden kandydat od drugiego. Trochę lepiej sytuacja wyglądała, jeżeli chodzi o niezależne, niepaństwowe media, ale one mają niestety niewielkie przełożenie na Białorusinów. Dlatego też społeczeństwo nie miało szans poznać, kim są ci opozycyjni kandydaci i dlaczego warto na nich głosować, dlaczego warto coś zmienić w kraju.
- Czy można zatem powiedzieć, że mieliśmy do czynienia z demokratycznymi wyborami?
- Zdecydowanie nie. Pomijając to, że dochodziło do różnych naruszeń, taka jednomyślność społeczeństwa zawsze jest podejrzana.
- Czy te wybory zmienią sytuację na Białorusi, czy też dalej bez zmian będzie trwała dyktatura Łukaszenki?
- Nie widzę żadnych podstaw, które pozwoliłyby mi liczyć na to, że sytuacja na Białorusi ulegnie zmianie. Na pewno Łukaszenko sam z własnej i nieprzymuszonej woli nigdy nie odejdzie. Pozostanie najważniejszą osobą w państwie, trzymającą w ręku wszystkie narzędzia władzy. Nawet gdyby jednak tak się stało, że kilku kandydatów opozycyjnych weszłoby do parlamentu, niewiele mogłoby to zmienić. Dlatego że białoruski parlament ma bardzo ograniczone uprawnienia. Właściwie jest on maszynką do przyjmowania ustaw, które są tworzone przez administrację prezydenta i wchodzą w życie najczęściej w postaci dekretów prezydenta.
- Co się działo na ulicach Mińska po ogłoszeniu wstępnych wyników wyborów?
- W Mińsku wyszło na ulicę około tysiąca osób manifestujących przeciwko farsie wyborczej. Trudno mi ocenić, czy w sytuacji, w jakiej znajduje się Białoruś, jest to dużo, czy mało. Tam z reguły opozycyjne wiece i demonstracje nie są zbyt liczne. Zagadkowy jest również dla mnie fakt, że władze w ogóle nie interweniowały podczas tych wystąpień. Być może wynikało to z faktu, że Łukaszenko chce zachować pewne pozory praworządności, aby przypodobać się Zachodowi. W innych miastach było raczej spokojnie, jak w każdy inny dzień świąteczny. Ludzie siedzieli w domu, oglądali telewizję, szykowali się do przyszłego tygodnia.
Andrzej Pisalnik
Dziennikarz białoruskich i polskich mediów, były nieformalny rzecznik Związku Polaków na Białorusi, obecnie korespondent "Rzeczpospolitej". Ma 38 lat