Ich dramat rozpoczął się kilka lat temu. - Mieliśmy wtedy z mężem własny mały kiosk ze spożywką. Ciężko było, ale na chleb można było zarobić. Któregoś poranka, tuż przed wyjściem do pracy, dostałam wylewu - wspomina pani Małgorzata, która jest sparaliżowana. Dostaje miesięcznie 900 zł renty.
Po wylewie jej mąż Krzysztof musiał zrezygnować z pracy, bo żona wymagała całodobowej opieki. Przez długi czas walczył o zasiłek pielęgnacyjny na żonę - 520 zł na miesiąc. Dopiero sąd mu pomógł. Jednak nie na długo. Od wakacji, ze względu na zmianę prawa, mąż pani Małgorzaty znowu jest bez zasiłku. - Z 900 zł musimy opłacić prąd, wodę, gaz, kupić lekarstwa - wylicza mąż pani Małgorzaty. - Na jedzenie zostaje sto złotych - stwierdza.
PRZECZYTAJ: Bieda w Polsce, a Donald Tusk szasta milionami
Kwaśniakowie ratują się pożyczkami i kredytami. - Przez to toniemy w długach - mówi pan Krzysztof. - Nękają nas komornicy, banki, ale inaczej się nie da. Na szczęście mamy mały ogród i hodujemy w nim warzywa, no i parę kur - dodaje. Do opieki społecznej Krzysztof Kwaśniak chodzi jak na tortury. - To upokarzające - tłumaczy. - Czasem słuchając polityków w Warszawie, mam wrażenie, że żyjemy w dwóch różnych światach. Oni nigdy nie zrozumieją takich jak my - podsumowuje. A takich rodzin, które uczciwie pracowały, a teraz klepią biedę, są tysiące...