Do tej wielkiej tragedii doszło wczesnym rankiem, w minioną sobotę, w Bielikowie (woj. zachodniopomorskie). - Nie słyszałam, kiedy Filipek się obudził - płacze Alicja Naglacka (34 l.), mama chłopca. - Nikt nie słyszał... Synek spał z nami, bo w nocy miał problemy z brzuszkiem - opowiada.
Zrozpaczona kobieta nie rozumie, jak chłopczyk mógł znaleźć się w studni. Nie poczuła, kiedy wypełzł z łózka, nie pamięta, czy zamykała drzwi na podwórko... Nie słyszała kwilenia syna ani jego krzyku, kiedy spadał pięć metrów w dół - w głąb studni. Wie za to, dlaczego studnia była niezapezpieczona. Rodzina Naglackich czerpała z niej wodę.
Niestety, prawda jest taka, że w momencie śmierci dziecka i pani Alicja i jej mąż byli odurzeni alkoholem. Policjanci, którzy po pewnym czasie zbadali kobiecie krew, stwierdzili, że miała w niej prawie pół promila. Małżonek - około promila.
Rodzice zaczęli szukać chłopca, gdy się obudzili. Pomagała im ósemka pozostałych dzieci. Filipka znalazł w końcu jego brat Bartek (6 l.). Ze studni wyciągnął go ojciec. Niestety, na ratunek dla maluszka było już za późno.
- Za narażenie dziecka na niebezpieczeństwo utraty zdrowia i życia grozi kara pozbawienia wolności do 5 lat. Taki zarzut postawiliśmy rodzicom chłopca - mówi Anna Brzózka, prokurator rejonowy z Gryfic. - Ostateczną przyczynę zgonu dziecka wyjaśni sekcja zwłok. Wynik ma być jeszcze w tym tygodniu. Rodzice poczekają na rozprawę w domu. Po przesłuchaniu zostali wypuszczeni z aresztu.