20 października kompletnie pijany Piotr J. wsiadł za kółko swojej toyoty yaris i rozbił ją na latarni w centrum Warszawy. Badanie alkomatem wykazało, że hierarcha miał w wydychanym powietrzu ponad 2,5 promila alkoholu. Przepisy są bezwzględne dla sprawców wypadków prowadzących na podwójnym gazie, dlatego biskup natychmiast stracił prawo jazdy.
Wczoraj ruszył jego proces. Piotr J. (wraz ze swoim adwokatem przyjechał do sądu... metrem. W trakcie rozprawy na wniosek obrony utajnione zostały wyjaśnienia, które składał biskup. Kościelny dostojnik zabrał głos tylko raz, po wystąpieniach prokuratora i swojego adwokata.
- Kryzys, który przeżywam, ma konsekwencje prawne i właśnie je ponoszę. Oby ten kryzys był dla mnie okresem wzrostu w człowieczeństwie, kapłaństwie i biskupstwie - kajał się biskup.
Biskup już na pierwszym przesłuchaniu przyznał się do wszystkiego. Wtedy w uzgodnieniu z prokuratorem zaproponował dla siebie 8 miesięcy ograniczenia wolności, które miały być zamienione na 8 miesięcy prac społecznych. Wczoraj stołeczny sąd nie zgodził się na taki wymiar kary i zmienił go na pół roku więzienia w zawieszeniu na 2 lata, 2,4 tys. zł grzywny i 4 tys. zł, które biskup ma przeznaczyć na Fundusz Pomocy Postpenitencjarnej oraz 4-letni zakaz prowadzenia pojazdów. Wyrok ma być ogłoszony w piątek. Po rozprawie hierarcha poszedł znów prosto do podziemnej kolejki i pojechał na uroczystości pogrzebowe Jadwigi Kaczyńskiej.