"Super Express": - Większe szanse na awans ma Michał, czy ty?
Marcin Żewłakow: - Nie da się ukryć, że Michał gra w bardziej utytułowanej drużynie. Ja debiutuję na tej imprezie, dlatego nie ukrywam, że gdybym to ja awansował, to mógłbym Michałowi długo to przypominać (śmiech).
- Chciałeś, żeby APOEL trafił do grupy z Olympiakosem?
- Bardzo. Jeszcze przed losowaniem w mojej wymarzonej grupie oprócz nas były Barcelona Olympiakos i Alkmaar. Przed losowaniem drużyny z 4. koszyka serce zabiło mi szybciej. Niestety...
- Założyłeś się z bratem o to, kto wyjdzie z grupy: APOEL czy Olympiakos?
- Nie było żadnego zakładu między nami, choć w przypadku bezpośredniego meczu chyba bym zaryzykował. Jak zwykle nagrodą za zwycięstwo byłaby możliwość upokorzenia przegranego. Na tę okazję wymyśliłbym coś specjalnego, np. kazałbym mu wynająć limuzynę, przebrać się w czarny garnitur, założyć białe rękawiczki, czapkę szofera i zawieźć mnie na lotnisko po meczu. Oczywiście usiadłbym z tylu.
- Koledzy z APOEL-u wiedzą, że twój brat gra w LM?
- Tak, piłka grecka jest tu wszechobecna, oprócz swojej drużyny każdy Cypryjczyk kibicuje również jakiejś greckiej, a Olympiakos ma tu najwięcej fanów. Kiedy tu przyjechałem, nazwisko Żewłakow już kojarzyło się wielu kibicom i było to zasługą Michała.
- Jutro czeka was mecz z Chelsea. Grałeś kiedykolwiek przeciwko któremuś piłkarzowi "The Blues"? Któryś dał ci się we znaki?
- Z Chelsea przyjdzie mi zagrać po raz pierwszy. Mam nadzieję, że będę miał z tego spotkania miłe wspomnienia i może uda mi się dać któremuś z nich we znaki (śmiech). Najbardziej cenię Didiera Drogbę - bramkostrzelnego i charyzmatycznego "kolegę po fachu", choć tak naprawdę każdy z "The Blues" zasługuje na szacunek.
- Michał żartuje, że często teraz do niego dzwonisz...
- Nareszcie po latach posuchy i kilkuletniego wypominania w prasie doczekał się i może liczyć na telefon od brata. Ale za te wszystkie klasówki, sprawdziany i zaliczenia, które za niego w liceum odwalałem, to on powinien się teraz bardziej starać.