Były lata 50., ludzie gnieździli się w podzielonych na części dawnych mieszkaniach „burżujów”, a na wsiach w przedwojennych dworskich „czworakach”, bez wody i światła. Prosta technika betonowych, zbrojonych elementów, z których niczym z klocków można było stawiać wielkie konstrukcje z „klatkami” do mieszkania, była zbawienna dla PRL. Można było budować prosto, tanio i szybko, zatrudniając robotników bez gruntownego przeszkolenia.Blok nr 1 z wielkiej płyty zbudowano w 1957 roku w Warszawie, na Jelonkach. Zanim wprowadzili się do niego pierwsi szczęśliwcy, z czoła długiej kolejki oczekujących na mieszkanie, wiele razy gościła na jego budowie Polska Kronika Filmowa. Jej spiker roztaczał przed widzami objazdowych i prawdziwych kin wizję Polski dostatniej, która „dzięki naszym inżynierom i budowniczym” zamieni się w nowoczesny raj, w którym każdy, „czy to chłop, czy robotnik, czy inteligent pracujący” będzie mógł cieszyć się własnym M. Ta idea jednak musiała poczekać, z powodu „przejściowych kłopotów na odcinku i na niwie”.
CZYTAJ TAKŻE: SUPER HISTORIA: Wywczasy z FWP. „Wakacyjny przywilej” ludu pracującego
Rozpęd po dekadzie
Rok 67. był dla tej idei przełomowy. Dzięki wielu zakładom betoniarskim, można było wdrażać nowoczesną technologię na skalę masową. 14 września 1971 roku ruszyła pierwsza polska „fabryka domów”. Gwałtowny rozwój budownictwa wielkopłytowego miał się zatrzymać dopiero na początku lat 90. Jego braki i mankamenty zauważono u zarania. Jeszcze w latach 50. pierwsi użytkownicy bloków z wielkiej płyty, przeklinali życie w ciasnocie. Trudno jednak zwinąć wielką dziedzinę gospodarki. Dużo łatwiej ją rozwijać. Boom na wielką płytę zaczął się za Gierka, który od razu po objęciu stanowiska pierwszego sekretarza PZPR został otoczony przez technokratów popierających budownictwo wielkopłytowe. To dlatego już na pierwszym posiedzeniu Biura Politycznego KC PZPR, 12 stycznia 1971 roku, zapowiedziano „przyspieszenie tempa rozwoju dziedziny przemysłu, jaką jest budownictwo wielkopłytowe”. Na V plenum KC, 10–11 maja 1972 roku, przyjęto „perspektywiczny program budownictwa mieszkaniowego”. Władze partyjne mogły więc zobowiązać się do zapewnienia „odrębnego mieszkania dla każdej rodziny do połowy lat 80:. Nie wywiązały się z niego koncertowo, ale z wielkiej płyty „budowaliśmy, budowaliśmy, aż wybudowaliśmy”, jak mówiła popularna bohaterka radzieckiej dobranocki, niejaka Ciburaszka.
W domach z betonu
Formę urbanistyczną złożoną z identycznych wysokich bloków skupionych na przestrzeni tak ciasnej, że mieszkańcy zaglądali sobie do okien, a poza szczęśliwcami skrajnych budynków nie widywali słońca, były ideą zapożyczoną z Francji, która stosowała ją od połowy lat 50. Do końca lat 80. a więc przez niespełna dwudziestolecie, oddano do użytku niemal cztery miliony mieszkań. „Ciasnych, ale własnych”. Ciasnota, ciemne kuchnie i krzywe ściany, to niejedyne mankamenty, jakie codzienność w blokowiskach zamieniały w dręczący eksperyment. Budowanie krzywych ścian i pochyłych podłóg z płaskich prostokątnych prefabrykatów było niemal niemożliwe, ale „Polak potrafił”. Tak więc każda rodzina, która po latach oczekiwań dostawała klucze do upragnionego mieszkania w blokach, stawała w blokach startowych do toru przeszkód. Jedną z typowych, w budynkach z windą, była jej „nieczynność”, dużo częstsza niż „czynność”. Wyprodukowano nawet przykręcaną tabliczkę „winda nieczynna”, dzisiaj rarytas zbieraczy szyldów z PRL. Pierwszą niespodzianką, na jaką natrafiali lokatorzy blokowisk, co koncertowo zilustrował film „Nie ma róży bez ognia” Stanisława Barei z Jackiem Fedorowiczem w roli głównej, była niemożliwość wniesienia rodzinnych mebli, pochodzących „z przedwojny” lub z lat 50. Nie wyrabiano się mianowicie na zakręcie schodów ciasnych klatek schodowych. Do połowy lat 70. bloki siedmiopiętrowe wznoszono bez windy, więc babcie i dziadków znoszono do karetki akurat tak długo, aby zdążyli przenieść się z mieszkania – więzienia, na łono Abrahama.
CZYTAJ TAKŻE: SUPER HISTORIA: Wakacje w maluchu
Mieszkania z podsłuchem
Ponieważ pod cienką warstwą tynku na ścianach znajdowała się wielka betonowa płyta, nie można było na nich powiesić świętego ani innego obrazka, ponieważ tynk odpadał pod stuknięciem młotka, odsłaniając wielkie połacie gołego betonu. Kolejną przeszkodą na drodze do spokojnej codzienności w blokach był brak intymności. Sąsiedzi mogli nie tylko ocenić pożycie seksualne sąsiadów z góry i dołu, ale też częstość korzystania z toalety, długość snu i poziom dyskusji. Nie mógł też umknąć ich uwadze fakt słuchania przez „tych z dołu”, tej z boku” czy „tego z góry” zagranicznych rozgłośni radiowych. Nastolatkowie mieszkający w blokach, chcąc posłuchać Led Zeppelin, nie mówiąc o Aerosmith, musieli zejść do podziemia, gdzie tkwili jak sardynki w piwnicy użyczonej miłosiernie przez rodziców, z grundigami na baterie lub adapterami na kradziony prąd. Dzięki temu wiele zacieśnionych w PRL związków mogło wspominać, jak to poznali się i pokochali w piwnicy.Mieszkania w blokowiskach były ciasne, co skutkowało wielką mocą konfliktów małżeńskich i międzypokoleniowych. Ci, którzy mieli dość, lądowali na dworcach, które stały się przystaniami bezdomnych. Ich liczba rosła lawinowo.
Wszystkie odcienie szarości
Bloki i osiedla były nieprawdopodobnie brzydkie i szare. Łatwo było się na nich zgubić nie tylko przyjezdnym krewnym z prowincji, ale i przez pierwsze kilka tygodni także ich mieszkańcom. Blokowiska i mieszkania były anonimowe. Nie ważne, czy mieszkał w nich profesor, przedwojenny ziemianin, czy menel, wszystkie miały pochyłą podłogę, niski sufit i okna tak nieszczelne, że zimą na wewnętrznych stronach szyb osiadała szadź, przez co nie było widać zewnętrznej szarości.Mieszkańcy blokowisk dzielili patentami na to, jak np. usunąć umywalkę znad wanny, wygłuszyć sufit, otworzyć oporne drzwi bez wypadnięcia framugi, itp. Wielka płyta degradowała społecznie. Krąg znajomości się zmniejszał, bo do domu zaprosić było trudno. Przeważnie nie wiedziano kto jest kim i co robi. Wszyscy mieszkańcy jechali na jednym wózku, od nowości niezdolnym do jazdy. Choć trudno w to uwierzyć z uwagi na identyczność bloków, w Polsce budowano według różnych „systemów wielkiej płyty”. Zamknięty to system z identycznymi mieszkaniami, otwarty, dopuszczał różnice bloków i różne plany mieszkań. Każdy z tych systemów miał po kilkanaście typów. Były nimi np. „Domino” w odmianach krakowskiej i śląskiej, czy łódzki system „Dąbrowa”. Wszystkich różnic między nimi, owoców pomysłowości naszych tzw. „biur projektów”, nie ogarniał nawet inżynier budownictwa. „W domach z betonu nie ma wolnej miłości” śpiewała Martyna Jakubowicz na debiutanckiej płycie „Maquillage”. I to była naprawdę wielka płyta.
CZYTAJ TAKŻE: SUPER HISTORIA: PRLuksus – asortyment z marzeń
Alternatywy 4
Aby pokonać mankamenty wielkiej płyty, nie wystarczyły wszystkie sprawności zucha. Trzeba było mieć zmysł wynalazczy i praktyczny oraz nieskrępowaną wyobraźnię, co doskonale ilustrował serial Stanisława Barei „Alternatywy 4”, nakręcony na prawdziwym osiedlu z wielkiej płyty, przy ul. Grzegorzewskiej na warszawskim Ursynowie. Serialowy blok to metafora życia w socjalizmie, a gospodarz domu, grany przez Romana Wilhelmiego, to dowolny z rządzących Polską pierwszych sekretarzy. Podejrzliwość gospodarza, zbieranie haków i robienie z ludzi konfidentów były typowymi sposobami, za pomocą których zarządzano strachem w PRL. Pod koniec serialu mieszkańcy bloku przy Alternatywy 4 zbuttowali się, podobnie jak to robili nasi obywatele, co skutkowało tym, że ten sam „gospodarz domu” pojawiał się w nowej odsłonie.
Betondorp - piękna wielka płyta
Po raz pierwszy zastosowano wielką płytę przy budowie osiedla mieszkaniowego „Betondorp” w Amsterdamie. Piękny modernistyczny kompleks zaprojektowany przez Holendrów, w niczym nie przypomina naszych blokowisk. Składa się z niewielkich kilkurodzinnych budynków, które trudno nazwać blokami. Zróżnicowana forma, urodziwa i ciekawa całość, pozwalająca na indywidualny sposób życia, umożliwiająca kontakty społeczne, ale i pozwalająca na intymność. Z szerokimi jezdniami, sklepami na parterze i zielenią na dachach.