- Myślałam, że mnie pożre! - pani Krystyna opowiada moment spotkania z bestią. Ostre jak brzytwy zębiska, wielki jak taran ogon i czerwień wściekle patrzących na nią oczu - na samo wspomnienie potężnego bobra, który przez długich jak wieczność 5 dni okupował werandę jej domu, krew ścina się jej w żyłach.
Kobieta bała się, że zwierz rzuci się na nią i zrobi użytek ze swych ostrych siekaczy. A wtedy to byłby koniec drobnej, bezbronnej kobiety. Również psy wyły niemiłosiernie, czując obecność groźnego intruza, a kury, które uwielbiały spacerować pod zacienionym gankiem, omijały to miejsce z daleka. - Czuły, że to niebezpieczne miejsce - mówi z przekonaniem kobieta.
Przerażona schowała się w domu i wezwała na pomoc straż pożarną. Odsiecz dojechała jednak do Poniatówki dopiero po pięciu dniach. Przez ten czas pani Krystyna chowała się po kątach, czasem tylko polewała wodą spragnionego potwora.
- Nie chcę, żeby mnie źle zapamiętał - tłumaczy. Bóbr wrócił nad rzeczkę w strażackiej siatce. Pani Krystyna ma nadzieję, że już się u niej nie pojawi.