Rozochocony myślą o szybkich i łatwych pieniądzach, które mógł zdobyć kradnąc miedziane kable, wdrapał się na transformator. Wtedy sprawy w swoje ręce musiał wziąć miłosierny Bóg, bo inaczej prąd o gigantycznym napięciu 15 tysięcy woltów, który przepłynął przez pana Zbyszka, zrobiłby z niego garstkę prochu!
To cud, że olbrzymie napięcie przeszło przez mężczyznę jak po najlepszym piorunochronie. Tylko z ciężkimi poparzeniami ręki i nogi, ale na szczęście w dobrym stanie ogólnym niedoszły złodziejaszek kabli trafił do szpitala.
Patrz też: Cud! Przejechał po nim pociąg i żyje
Wszystko zaczęło się od tego, że pan Zbyszek wspólnie z czterema kompanami postanowił zrobić skok życia na stację transformatorów przy ul. Zorza w Lublinie. Męż-czyźni byli przekonani, że stacja jest już od dawna nieczynna. Nic, tylko wejść na słup, brać i nieźle się obłowić, sprzedając miedź w skupie - pomyśleli. Pan Zbyszek ochoczo wspiął się więc na transformator... - Pamiętam jedynie głośny huk i snop iskier - opowiada z przerażeniem w głosie. Potężny ładunek wszedł prawą ręką, którą pan Zbigniew chwycił za przewód, a wyszedł lewą nogą, która zapewne miała uziemienie. Tylko dlatego mężczyzna przeżył.
Teraz obolały, poparzony złodziej wstydzi się bardzo tego, co zrobił, i otwarcie przyznaje, że w przeszłości nieraz zdarzyło mu się sięgnąć po cudzą własność.
- Pan Bóg dał mi porządnie po łapach. Obiecuję, że już nigdy nie będę kradł - kaja się mężczyzna.
Co więcej, pan Zbyszek zdaje się zupełnie nie przejmować tym, że może stracić jeden lub dwa palce ręki, a potem grozi mu nawet 10 lat więzienia za próbę kradzieży z włamaniem. Mimo to mężczyzna snuje plany na przyszłość. - Chcę uczciwie pracować i już nigdy nie dam się sprowadzić na złą drogę - deklaruje.