Na otwarciu było tak, jakby wymyślił to dobry reżyser. Najpierw spadła jedna ciężka kropla, później druga i tak dalej. Na widowni szkolnego teatru nikt chyba tego nie zauważył. Jednak w pewnym momencie woda zaczęła spadać z sufitu regularnym strumieniem. Po chwili lało się już w kilku miejscach. Niektórzy pewnie myśleli, że tak musi być. Jest teatr, musi być i przedstawienie.
Wszystko jednak ma granice. Woda rozbryzgiwała się na deskach sceny i chlapała na szanownych gości w pierwszych rzędach. Na scenie pojawiły się wiadra. Goście uciekali jeden po drugim. Minister, na którym takie strumyki nie robiły wrażenia, bo przecież bronił Wrocławia przed powodzią w 1997 roku, robił dobrą minę do złej gry. Mówił coś o chrzcie i dodał jeszcze coś, co zabrzmiało ostrzej. - Mam nadzieję, że nim uroczystość się skończy, jakaś głowa poleci - powiedział do mikrofonu.
Słysząc to, niektórzy złapali się za głowę. Wiedzieli, że ministrowi zależało na tej inwestycji. Jako były prezydent Wrocławia doglądał budowy, pilnował, by nie zabrakło pieniędzy. Piękna szkoła kosztowała prawie 50 mln zł, a tu skucha. Jeszcze następnego dnia wszyscy w PWST żyli tym, co się stało. - Ale mieliśmy pecha - zauważyła Katarzyna Kostenko odpowiedzialna za promocję. Zapytaliśmy, czy już poleciały czyjeś głowy. - Żadne głowy nie poleciały. Nie wiem nic na ten temat - usłyszeliśmy.