- Dopiero co umarła moja żona, a teraz umiera mój syn - rozpacza Bogusław Grodzki (50 l.). Żona mężczyzny, Jolanta (†48 l.), nagle zachorowała, zapadła w śpiączkę i już po dwóch miesiącach nie żyła. Niespełna rok po tym nieszczęściu na głowę 50-latka spadło kolejne.
Syn mężczyzny, Stefan (23 l.), wieczorem z dwoma kolegami wracał z baru w Kuleszach Kościelnych. We trzech nie mieścili się na wąskim wiejskim chodniku, więc 23-latek szedł brzegiem szosy. Nagle jeden z jego kolegów dostrzegł pędzącego z tyłu poloneza. Próbował jeszcze odciągnąć z jezdni Stefana, ale na ratunek było za późno.
Kierowca poloneza uderzył w pieszego i wiózł go na masce auta przez kilkadziesiąt metrów. Nagle zahamował i 23-latek spadł przed przednie koła samochodu. Sprawca wypadku nie zamierzał się jednak zatrzymać. Dodał tylko gazu i przejechał po leżącym na szosie męż- czyźnie.
- Stefan ma połamane ręce i nogi, przebite płuca i krwiak na mózgu. Nie wiadomo, czy przeżyje - mówi zdruzgotany ojciec ofiary.
Za kierownicą poloneza siedział Łukasz Ch. (18 l.) z sąsiedniej wsi Niziołki Stare. W ręce policji wpadł już kilka godzin po wypadku. Był pijany i wkrótce stanie przed sądem. - Nie wybaczę mu tego, że specjalnie przejechał po moim synu - mówi pan Bogusław.