- To był strażak z krwi i kości. Na akcji zawsze pierwszy, zawsze myślał tylko o pomaganiu innym - mówi Andrzej Figlak (54 l.), prezes OSP.
Strażakiem się jest - nie bywa. Artur M. był tego przykładem. Mieszkał przy remizie i już jako mały dzieciak podglądał druhów. W wieku 12 lat sam został strażakiem. Był z tego dumny. Gdy wyła syrena, rzucał wszystko i pędził na ratunek. - Wciąż się dokształcał. Zdobył uprawnienia ratownika medycznego - mówi Figlak.
Gdy w listopadzie ubiegłego roku w Jankowie Przygodzkim wybuchł gaz i rozpętało się piekło na ziemi, bo ogień trawił domy i zagrażał ludziom, Artur M. nie zastanawiał się ani chwili. Starym jelczem z kilkoma kolegami strażakami wjechali w epicentrum zagrożenia. Gasili pożar, wyciągali w bezpieczne miejsce mieszkańców i ich dobytek. - Często jeździł też ratować ludzi z wypadków na drogach - mówi Figlak i dodaje, że niejeden poszkodowany kierowca zawdzięcza mu życie.
Zobacz też: Jak rozkręcić własną firmę i zarobić? [WIDEO]
Jednak przewrotny los sprawił, że młody mężczyzna sam zginął w wypadku na drodze. Artur M.
na co dzień był przedstawicielem handlowym, dużo jeździł. Tego feralnego dnia wczesnym popołudniem wracał od klienta. Poprzedniej nocy brał udział w gaszeniu pożaru. Nie wiadomo, co się stało. Może był przemęczony... - Ze wstępnych ustaleń wynika, że 21-letni mieszkaniec Zdun, jadąc samochodem marki Renault, zjechał na przeciwległy pas ruchu i zderzył się z samochodem ciężarowym - mówi Monika Kołaska z pleszewskiej policji. Artur M. został dosłownie zmiażdżony. Zmarł, zanim na miejscu wypadku pojawili się ratownicy.
Zobacz też: Zakopane. Pożar i eksplozje, 3 osoby ranne, 100 strażaków w akcji! WIDEO
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail