Dochodziła godzina 14, gdy jadąca autobusem ze Zduńskiej Woli do Pabianic w województwie łódzkim kobieta usłyszała, jak kierowca krzyczy: "O, cholera!", a chwilę potem padł twarzą na kierownicę. Pani Mirosława podbiegła do przodu autokaru. Nie wiedziała, co robić. Najgorsze było to, że w środku nie było nikogo, kto mógłby awaryjnie pokierować pojazdem. Tymczasem autokar pędził przed siebie po bardzo ruchliwej drodze. Z naprzeciwka cały czas nadjeżdżały samochody. I katastrofa była tuż-tuż.
Kobieta podjęła desperacką próbę ocucenia kierowcy, ale nie dała rady. Wtedy powiedziała sobie: - Raz kozie śmierć!
Bo choć pani Mirosława nie ma prawa jazdy i nigdy nie siedziała za kierownicą, przejęła stery autobusu. Cudem po kilkuset metrach udało się jej wyhamować. Później wjechała do rowu. Przypadek sprawił, że tuż za autokarem jechała karetka pogotowia. Kiedy sanitariusz i kierowca zobaczyli, co się stało, ruszyli na ratunek. Wybili szybę i wyciągnęli nieprzytomnego kierowcę i bohaterską panią Mirosławę z wraku. Niestety, kierowca zmarł po przewiezieniu do szpitala. - Dzięki interwencji tej kobiety nie ma innych ofiar - mówi Joanna Kącka (34 l.) z Komendy Wojewódzkiej Policji w Łodzi.