Graniczny Bug stale monitorowany jest przez funkcjonariuszy Straży Granicznej szukających przemytników. To oni właśnie natknęli się na ładunek. Schowany był wśród paczek papierosów. Na nogi postawiono inne służby. - To była sądna noc. Dostaliśmy szyfrogram z informacją o ładunku. Patrole miały szukać podejrzanych osób - opowiada nasz informator z policji.
Do świtu Straż Graniczna przeczesywała okoliczne brzegi Bugu, z jednostki Nadbużańskiego Oddziału Straży Granicznej w Dołhobrodach wyjeżdżały i wjeżdżały samochody. Nikogo nie znaleziono, a na pakunku nie było żadnych śladów.
Rano we Włodawie panował jednak spokój. Służby wyniosły się z miejsca, gdzie znaleziono bombę, a na sprawę spuszczono kurtynę milczenia. Rzecznicy służb mundurowych odsyłali do ABW, a ABW grało na zwłokę, broniąc się przed udzieleniem odpowiedzi. A pytań wciąż jest wiele.
Skąd trotyl w Bugu i to ledwie 200 km od Warszawy? Czy widmo ataku wciąż jest realne? Kim byli ludzie, którzy byli w posiadaniu bomby? Zgubili bombę czy chcieli ją przeszmuglować w ten sposób do Warszawy, i wreszcie, czy takich ładunków może być więcej?
Ładunek znaleziony pod Włodawą mógł mieć do 2 kilogramów (tyle mogło zmieścić się trotylu w kartonie). - To wystarczy, by uszkodzić kamienicę lub zabić kilkadziesiąt osób w promieniu 10 m - mówi anonimowo pirotechnik.