Obaj szwagrowie mieszkali na jednej posesji. Bogdan Jaworski był kawalerem. Zajmował parter domu, Andrzej J. z rodziną mieszkał na piętrze. Każdy z nich odziedziczył po rodzicach pana Bogdana połowę gospodarstwa. Stosunki między nimi nie układały się najlepiej. Szczególnie ostatnio. 58-latek sporządził bowiem testament, w którym przepisał 6 hektarów swojego pola siostrze Bogusławie mieszkającej w sąsiedniej wsi. To rozwścieczyło Andrzeja J. Chciał przejąć tę ziemię, a został z niczym. Zaczął się znęcać nad niewdzięcznym jego zdaniem szwagrze. - Brat był maltretowany. Często żalił mi się, że jest bity. Widziałam u niego sińce i podbite oczy - mówi Bogusława Suchocka, siostra zamordowanego.
W końcu doszło do najgorszego. Andrzej J. postanowił załatwić sprawę raz na zawsze. Wywabił z mieszkania Bogdana. Robił mu wymówki, nakłaniał, by cofnął testament. Kiedy nic nie wskórał, zastrzelił szwagra z wiatrówki przerobionej wcześniej na broń ostrą. Zwłoki ukrył w lesie pod Grębiszewem, a narzędzie zbrodni wrzucił do stawu.
- Bogdan nie odbierał ode mnie telefonów, pojechałam więc do niego. Nie było go w domu i nikt nie wiedział, gdzie jest. Zgłosiłam na policji jego zaginięcie - opisuje Bogusława Suchocka. Policjanci szybko odnaleźli ciało jej brata w lesie. Od razu podejrzewali, że w zbrodni maczał palce Andrzej J. Kiedy go przycisnęli, wszystko się wydało. Okazało się wtedy, że w ukryciu zwłok pomagali mu synowie, Kamil J. (22 l.) i Rafał J. (23 l.). Razem też utopili broń, po czym wrócili do domu, jak gdyby nigdy nic się nie stało.
Andrzej J. został tymczasowo aresztowany. Grozi mu dożywocie. Jego synom postawiono zarzut współudziału w zabójstwie.