Kiedy usłyszała, że jej ukochana córeczka Wioleta ( 24 l.) nie żyje, poczuła się tak, jakby serce za chwilę miało jej pęknąć. Okazało się, że dziewczyna po cichu wymknęła się z domu i ze znajomymi wsiadła do samochodu. Wraz z dwójką swoich kolegów zginęła w potwornym wypadku drogowym.
- Kiedy dowiedziałam się o śmierci Wioletki, myślałam, że to pomyłka - mówi zrozpaczona matka. - Przecież, gdy kładłam się do łóżka, moja córcia dawno już spała...
Tak przynajmniej myślała pani Barbara. Wiola mieszkała z rodzicami, dorabiała sobie przy pracach leśnych. Była śliczna i radosna.
Wieczorem przyjechali do niej koledzy z pracy. - Posiedzieli, napili się herbaty. Namawiali córkę, żeby pojechała z nimi na imprezę - opowiada Józef Sosinowicz (40 l.), ojciec dziewczyny. Wiola odmówiła i poszła spać. Około północy znajomi Wiolety jednak wrócili. Tym razem młoda kobieta dała się im namówić i wsiadła z nimi do audi. Za kółkiem siedział Karol S. (21 l.), znajomy ze Starych Szor. Choć nie ma prawa jazdy, często służył za kierowcę grupie pracowników leśnych. Autem jechali też jego kuzyn Krzysztof Siemieniako ( 29 l.) i ich kolega Wojciech Puciłowski ( 22 l.). Rozbawione towarzystwo ruszyło z wielką prędkością w stronę Sokółki. Nagle, nie wiadomo dlaczego, Karol zjechał na lewy pas jezdni. W tym samym czasie zza górki wyłonił się dostawczy renault. Kierowca próbował uciekać, ale było za późno. Samochody zderzyły się z olbrzymią siłą. Wioleta, Krzysztof i Wojciech zginęli na miejscu, a Karol walczy o życie w szpitalu. Kierowca dostawczego renault cudem wyszedł z kolizji niemal bez szwanku.