Pan Przemysław w najczarniejszym scenariuszu nie mógł przewidzieć, że własna brama na pilota okaże się aż tak niebezpieczna. Ostatnio jego brama po prostu zaczęła wariować.
- Skojarzyłem, że musi to być wina dębu, który stoi przy bramie, deszczowej pogody i kabli nad nim zwisających - opowiada pan Przemysław. Gdy zorientował się, że to nie przelewki, poprosił energetyków o przycięcie gałęzi. - Usłyszałem, że mam to zrobić sam - narzeka mężczyzna, którego nie było stać na taki wydatek.
Nie minęły dwa dni, gdy pan Przemek na własnej skórze przekonał się o "możliwościach" bramy. Była mżawka, gdy właściciel upiornego ogrodzenia postanowił opróżnić skrzynkę pocztową zamontowaną do bramy. - Poczułem wstrząs i upadłem na ziemię. Potem obudziłem się w szpitalu - mówi pan Przemek, a na dowód pokazuje spaloną skórę na palcach dłoni. Gdy mężczyzna wrócił z leczenia, a na jego posesji energetycy odcięli prąd, miał nadzieję, że niebezpieczeństwo minęło. Ale choć prądu na posesji nie było, brama znów "zaatakowała" męż-czyznę. - Prąd dostał się na bramę przez mokre drzewo - uważa pan Przemek. I choć energetycy twierdzą, że to niemożliwe, bo drewno to izolator prądu, elektrycy są innego zdania. - Oczywiście, że mokre drzewo może być przewodnikiem prądu. To skandal, że zakład energetyczny nie zrobił porządku z gałęziami zawadzającymi o linie energetyczne - mówi Robert Mirowski (47 l.), inżynier elektryk z Warszawy.