Wczoraj opisywaliśmy niesamowitą historię odbicia małej Polki przez detektywa Krzysztofa Rutkowskiego (51 l.) z rąk norweskich urzędników. Tamtejsza opieka społeczna uznała, że w rodzinie Heleny i Andrzeja Rybków, która przyjechała za chlebem do Norwegii, dzieją się straszne rzeczy.
Dlaczego? Bo 9-letnia Nikola przychodzi smutna do szkoły! Odebrali dziewczynkę rodzicom i oddali rodzinie zastępczej. Wkrótce miała trafić do adopcji. Jedynym wyjściem było zorganizowanie akcji uwolnienia Nikoli. Nasz reporter śledził ją od początku do końca.
- Akcja została doskonale przygotowana. Ale kiedy wybiła godzina zero, okazało się, że jest problem - relacjonuje Radzik. O tej porze roku w Norwegii panują tzw. białe noce. O północy było więc widno jak w dzień. - Osoba, która uwalniała dziecko, musiała uważać na sąsiadów, którzy w każdej chwili mogli zaalarmować policję - opisuje nasz wysłannik.
Patrz też: Krzysztof Rutkowski wyrwał Nikolę norweskim oprawcom ZDJĘCIA
Na szczęście operacja odbicia przebiegła perfekcyjnie. Dziewczynka zdołała po linie opuścić się z pierwszego piętra budynku, w którym była więziona. Teraz trzeba było wywieźć ją z Norwegii. - Jechaliśmy na złamanie karku autostradą w konwoju z ludźmi Rutkowskiego - wspomina Tomek Radzik.
- Około 3 nad ranem przekroczyliśmy granicę ze Szwecją. Dopiero wtedy Nikola mogła wysiąść z samochodu, wyściskać się z rodzicami. Były radość, śmiech i łzy - dodaje.
Na dłuższy postój nie było czasu. W każdej chwili policja norweska mogła zaalarmować Szwedów o ucieczce dziecka. Ale opatrzność nad nimi czuwała. Problem pojawił się dopiero w Danii. Podczas przekraczania mostu granicznego, okazało się, że jeden z samochodów konwoju nie ma gotówki na opłatę. - Musieliśmy zapłacić kartą kredytową. Po raz pierwszy zostawiliśmy elektroniczny ślad. Pościg mógł nas zlokalizować - opowiada reporter.
Konwój przyspieszył. W samochodach zapadła nerwowa cisza. - Dostaliśmy informację, że Norwegowie odkryli zniknięcie Nikoli. Policja ustawiła blokady. Wszyscy wyglądali świateł radiowozów - mówi Tomek Radzik.
Dopiero w Niemczech napięcie zelżało. A im bliżej polskiej granicy, tym więcej śmiechów w samochodach. Po 17 godzinach rajdu wreszcie bezpieczni. W kraju, 20 kilometrów od rodzinnego Szczecina.