Bronisław Komorowski: Zwycięzca wyborów nie musi być premierem - WYWIAD!

2011-09-29 10:55

Prezydent RP Bronisław Komorowski w rozmowie z "Super Expressem": o tym, na kogo będzie głosował, o Januszu Palikocie, Nergalu i Zycie Gilowskiej

- Ufa panu już 70 procent Polaków. Gratulujemy. Zdradzi nam pan, jak to się robi?

- Bardzo dziękuję za gratulacje. Jak to się robi? Myślę, że przede wszystkim trzeba się zachowywać w sposób naturalny. Mam ugruntowane przekonanie, że niczego na dłuższą metę nie da się udawać. Ludzie dostrzegą każdy fałsz, każdą nieautentyczność zachowań i w związku z tym mam ograniczone zaufanie do metod PR-owskich. Mam nadzieję, że za tym poziomem zaufania stoi całe moje życie. Nie tylko polityczne.

- Nie podkopuje pan czasem PR-owskich strategii rządu?

- Ale ja nie jestem szefem rządu (śmiech). Uważam, że każdy ma prawo do PR-u, to jest jakiś wymóg nowoczesności w polityce, ale na końcu pojawia się pytanie, które zadaje sobie wyborca w odniesieniu do wszystkich sił politycznych: czy to wszystko jest prawdziwe, czy nie, czy to jest udawane, czy to jest teatr? Nie neguję potrzeby PR-u, ale wydaje mi się, że należy zachować umiar we wszystkim.

- Na kogo pan zagłosuje, panie prezydencie?

- Myślę, że tu nikt nie ma wątpliwości, po której stronie leży moje serce. Jest ono po stronie środowiska, z którego sam się wywodzę. Nie uczestniczę natomiast w kampanii wyborczej PO, bo to byłoby sprzeczne z moją deklaracją, która jest aktualna nie tylko na czas wyborów. Staram się być prezydentem nieangażującym się w spór między partiami. Ale jeśli zadają panowie pytanie wprost, to byłoby dziwaczne, żebym mówił, że nie wiem, na kogo oddam swój głos. Na pewno będę też trzymał kciuki za moich młodych współpracowników, którzy zdecydowali się kandydować…

- Czy przez moment nie miał pan dylematu, czy nie zagłosować na Palikota, który napisał w swojej nowej książce, że jest pańskim przyjacielem?

- Dla mnie ważna jest wspólnota celu i drogi. Polityka czasem zachęca do tanich deklaracji, wielkich słów, uczuć, a później wszystko zamienia się w konflikt czy jedno wielkie rozczarowanie. Staram się nie używać wielkich słów na określenie relacji w polityce, takich jak przyjaźń czy miłość. Zostawiam to w sferze prywatności. Natomiast przyjaźniom i znajomościom osobistym staram się być wierny nawet wtedy, jeśli nie podzielam czyichś poglądów albo jeśli zwyczajnie mnie one irytują. Dotyczy to także Janusza Palikota.

- Jaki jest Janusz Palikot?

- Nie podejmuję się jego oceny. Trwa kampania wyborcza i każde moje dobre albo złe słowo może być wykorzystane. Nikt mnie nie zmusi do tego, żebym się wyrzekł wspomnień o dawnych relacjach, ale dotyczą one także innych aktualnych uczestników sceny politycznej, np. Antoniego Macierewicza. Nigdy nie zdeklaruję tego, że przekreślam tamtą przeszłość i wyrzucam ją z pamięci.

- Sondaże dają Palikotowi 7, 8 proc. poparcia. Ma szansę wejść do Sejmu według pana?

- Uważam, że byłoby arogancją, gdybym mówił o większych bądź mniejszych szansach kogokolwiek, bo to podważałoby wiarygodność mojej deklaracji o nieangażowaniu się w kampanię wyborczą.

- Wróćmy jeszcze do wyborów. Jeżeli oddaje pan swój głos na PO, to uważa pan, że zasłużyli na kolejne cztery lata rządzenia.

- Głosuję na moje środowisko z potrzeby serca, inne motywy są motywami dodatkowymi. Wydaje mi się, że gdybym zachował się inaczej i nie złożył otwartej deklaracji, to czułbym się bardzo źle. Jak mówiłem, liczy się wspólnota drogi i celu. Jeszcze raz: oddam swój głos z potrzeby serca...

- Nie rozumu?

- Rozum nie musi być przecież sprzeczny z sercem...

- Kilka dni temu prezes Kaczyński oświadczył, że jeśli zostanie premierem, to będzie z panem współpracował. Może pan pochwalić tę deklarację?

- Prezydent nie jest od tego, żeby komukolwiek udzielać pochwał, szczególnie w okresie kampanii wyborczej. Nie ma też powodu, żeby za tego typu deklaracje kogoś ganić. Polityka to jednak jest domena ludzi poważnych, dorosłych, którzy powinni brać odpowiedzialność za swoje zachowania, nie tylko w okresie kampanii wyborczej, ale też wcześniej. Mam więc nadzieję, że świat idzie ku lepszemu. Cieszę się, że moje hasło wyborcze "zgoda buduje" zyskuje poparcie nawet w takich środowiskach, po których bym się tego nie spodziewał.

- I pan również deklaruje taką współpracę?

- Nie widzę potrzeby składania szczególnych deklaracji. Konstytucja wyraźnie reguluje relacje pomiędzy prezydentem i wszystkimi podmiotami życia publicznego. I niech tak zostanie. Od zawsze kieruję się wolą współpracy, nie muszę więc niczego zmieniać w mojej praktyce politycznej.

- Nie tak dawno powiedział pan, że nie musi desygnować lidera zwycięskiej partii na premiera...

- Nie muszę, ale mogę. Nie chcę, ale muszę - to Lech Wałęsa (śmiech). Tutaj decyduje za mnie konstytucja, która mówi, że do mnie należy pierwszy ruch, jeśli chodzi o wskazanie kandydata na szefa rządu. Rozsądek polityczny podpowiada mi, że nie ma sensu powoływanie osoby, która nie ma zdolności koalicyjnej i szansy zbudowania większości w parlamencie. Taka decyzja musi być poprzedzona konsultacjami z siłami politycznymi. Chodzi o to, aby misja tworzenia rządu mogła zakończyć się szybko powołaniem gabinetu mającego stabilną większość. Polsce służy stabilność władzy wykonawczej.

- Czyli niekoniecznie zwycięzca w wyborach zostanie przez pana desygnowany na premiera?

- Niekoniecznie, ale oczywiście jest to bardzo prawdopodobne. Zakładam, że prezesi wszystkich partii zrobią rozeznanie co do realnych możliwości stworzenia koalicji większościowej. Nie zamierzam jakąkolwiek deklaracją przedwyborczą wiązać sobie rąk.

- Czy uważa pan, że Jarosław Kaczyński znów się zmienił, złagodniał, tak jak podczas kampanii prezydenckiej?

- Tu byłoby tak łatwo o płytką złośliwość czy kąśliwy komentarz, ale nie chcę się tym zajmować. Wybory prezydenckie były rok temu.

- Ale teraz PiS w sondażach dogonił PO.

- Trwa kampania parlamentarna i oczywiście wyroki demokracji są czymś, co trzeba szanować. Nie chciałbym komentować przyszłego wyniku wyborczego.

- A sposób prowadzenia kampanii przez PiS? Nie ma w niej agresji...

- Mogę powiedzieć, że mam satysfakcję z tego, że jak widać część polityków wyniosła lekcję z mojego nieagresywnego sposobu prowadzenia kampanii. Im więcej środowisk politycznych taką lekcję odrobi i przyjmie, tym lepiej. Bardzo chciałbym, żeby były to zmiany trwałe.

- Wie pan, kto to jest Nergal?

- Mniej więcej.

- To jak pan ocenia wypowiedzi pana dwóch ministrów - Nowaka i Nałęcza. Jak pan ocenia ich zaangażowanie w obronę Adama Darskiego?

- Nie znam takich wypowiedzi.

- Otóż minister Nowak pytany o Nergala, powiedział, że bardzo mu się podoba, bo jest jego ziomalem.

- To jest kwestia estetyki, a nie polityki.

- Nie, nie. Chodzi nam o to, że jest jego ziomem... Ziomal, czyli pochodzi z tej samej okolicy...

- To moim ziomalem jest też Jarosław Kaczyński (śmiech).

- Czy pana ministrowie powinni zabierać głos w tej sprawie? Czy ma pan w kwestii Nergala jakieś zdanie?

- Ta sprawa jest eksploatowana w sposób wyłącznie polityczny i wyborczy. To nie jest obszar mojej odpowiedzialności. Każdy ma prawo do swoich gustów muzycznych.

- Nie uciekajmy jednak od głównego problemu.

- A co jest głównym problemem, ziomal?

- Głównym problemem jest to, że pan jest praktykującym katolikiem, a Nergal zdeklarowanym satanistą i występuje w telewizji publicznej. Czy nie przeszkadza panu, że w TVP jest satanista, który drze publicznie Biblię?

- Jeśli spyta mnie pan, czy należy drzeć Biblię, odpowiem oczywiście, że nie! Należy ją szanować, podobnie jak wszystkie symbole religijne i księgi ważne dla wyznawców tych religii. Dla mnie osobiście ta jest najważniejsza.

- To należy zatrudniać satanistę w TVP?

- Ja nie znam pana Darskiego, nie jest moim ziomalem. Nie akceptuję jakiegokolwiek eksploatowania w celu zdobycia popularności skojarzeń z satanizmem, bo jest mi to bardzo odległe. Tu stawiam kropkę i proszę o następne pytanie.

- Jak pan ocenia deklaracje duetu Putin-Miedwiediew o tym, że zamienią się swoimi dotychczasowymi rolami w polityce? Czy panu się to podoba?

- Trzeba na to patrzeć z perspektywy polskiej polityki, a nie estetyki. Na pewno chcielibyśmy, żeby Rosja się demokratyzowała, modernizowała. Nie należy więc zbyt pochopnie oceniać tego, co się dzieje na podwórku sąsiada. Należy się bacznie przyglądać polityce rosyjskiej i wyciągać wnioski, korzyści z punktu widzenia polityki polskiej. To jest dla mnie istotne, a inne oceny zostawiam dziennikarzom. Macie panowie prawo do opiniowania tego, co się dzieje u sąsiada.

- Dyplomatyczna odpowiedź...

- W polityce należy zachować umiar.

- Ale czy to jest jeszcze demokracja, czy już nie?

- To jest już panów prawo do wydawania wyroków. Powtórzę, że w polityce ważny jest umiar w ocenianiu podwórka sąsiada, jeśli chce się mieć z nim poprawne relacje.

- Dlaczego utrudnia pan nam, dziennikarzom, życie i podpisał pan ustawę ograniczającą dostęp do informacji publicznej?

- Widzę, że emocje dziennikarskie dają tu o sobie znać. Ale mówiąc poważnie, nie mam jako prezydent większego wpływu na bieg pracy w parlamencie nad konkretnymi ustawami. Przychodzą do mnie różne ustawy: takie, z którymi się zgadzam, ale i takie, z którymi się nie identyfikuję. Często wpływają do mojej kancelarii ustawy, w których są zawarte dobre i wątpliwe treści. Ustawę o dostępie do informacji publicznej podpisałem, bo taki był interes państwa polskiego. Przecież jak jeden kufel piwa jest zepsuty, to nie likwiduje się całego browaru. Niepodpisanie tej ustawy naraziłoby Polskę na kary ze strony Unii Europejskiej, liczone w milionach euro. Ci politycy, którzy twierdzą, że powinienem był zlekceważyć prawo unijne i narazić nasz kraj na wysokie kary, są nieodpowiedzialni. Chorują na przedwyborczą, już nawet nie gorączkę, ale febrę. Ze zdumieniem odnotowałem wystąpienie posła Ryszarda Kalisza. To jest po prostu febra wyborcza, która nie pozwala dostrzec, że chodzi o obronę interesu polskich podatników. Dlatego podpisałem tę ustawę i w trybie kontroli następczej zostanie ona poddana ocenie Trybunału Konstytucyjnego. Mam wątpliwości co do trybu wprowadzenia tej kontrowersyjnej poprawki.

- Na koniec jeszcze chcieliśmy zapytać o Zytę Gilowską i jej obecne związki z PiS. Jak pan ocenia jej zachowanie?

- Oceniam bardzo źle, bo każdy człowiek, każdy polityk ma możliwość wyboru. Jeśli decyduje się objąć stanowisko w organie, w którym działalność polityczna jest zakazana, powinien wyrzec się zaangażowania w kampanię wyborczą. Gdy ktoś chce być politykiem, to niech do takich ciał, jak Rada Polityki Pieniężnej, nie wstępuje. Pani Zyta Gilowska na szczęście w ostatniej chwili wycofała się z najbardziej fatalnej decyzji, jaką miał być udział w partyjnej debacie. Natomiast jeśli chodzi o ostatnie wydarzenia, to uważam, że ludzie poważni nie powinni szukać wybiegów, "chytrostek", żeby tak naprawdę być w polityce i równocześnie udawać, że nie łamią prawa, pracując w organach z mocy prawa apolitycznych. Oczekiwałbym od wszystkich członków Rady Polityki Pieniężnej, by takich wybiegów nie stosowali. Jednocześnie coraz bardziej skłaniam się ku temu, by zaproponować zmiany w ustawie o Narodowym Banku Polskim, tak by uniknąć podobnych sytuacji w przyszłości. Dzisiaj ustawa ta nie przewiduje trybu odwołania członka RRP, nawet jeśli ten jawnie łamie zakazy dotyczące np. działalności politycznej. Mogę zdradzić, że ta sprawa jest w tej chwili badana w Kancelarii Prezydenta.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki