Tym, co przesądza o kształcie politycznej rywalizacji, jest jej kalendarz. Dlatego - mimo gorących często dyskusji - najbliższy rok nie przyniesie decydujących rozstrzygnięć. O tym, czy narodzi się realna alternatywa wobec samodzielnych rządów Platformy Obywatelskiej, zadecydują dopiero lata kolejne. To w roku 2010 i 2011 dowiemy się nie tylko, jak długo rządzić może partia Tuska, ale także, kto będzie dla niej realną alternatywą.
Obecna opozycja takiej alternatywy dziś nie stanowi. Gdyby w ciągu najbliższego roku rozpisano wybory parlamentarne - ani PiS, ani tym bardziej SLD nie mają szansy na rządzenie. Ani samodzielnie, ani w jakiejkolwiek koalicji, w której główną siłą nie będzie PO. Stąd opozycyjność tych partii oparta jest na działaniach rutynowych - podtrzymujących zaufanie ich "twardego elektoratu". Dlatego rozczarowanie rządem Tuska nie przekłada się i nieprędko zacznie się przekładać na zmianę deklaracji wyborczych w sondażach opinii.
Taka sytuacja jest dla Platformy bardzo wygodna. Być może nawet Donald Tusk chciałby zawsze mieć głównego przeciwnika w partii braci Kaczyńskich. Daje to bowiem PO wysokie poparcie zbudowane na niechęci do PiS. Dlatego nie możemy oczekiwać spokoju na linii Kancelaria Premiera - Pałac Prezydencki ani końca jałowej przepychanki parlamentarnej między tymi partiami. Im temat prostszy, mniej merytoryczny, bardziej emocjonalny - tym dla obu partii lepiej. Lepiej i łatwiej. Spór o reformę służby zdrowia, płace nauczycieli czy wprowadzenie euro jest bowiem trudniejszy - przede wszystkim dla rządzących - od takich tematów, jak nieusprawiedliwiona nieobecność na sejmowych obradach, konflikt Pitery z Kłopotkiem czy kolejny wybryk posła Palikota. Powrót do tematów poważnych - o których myśleliśmy w dramatycznych chwilach rosyjskiej inwazji na północną Gruzję - nie okazał się trwały.
Słabość opozycji to nie tylko niezdolność do sformułowania alternatywy politycznej - czyli wiarygodnego układu sił mogącego po wyborach odsunąć od władzy PO. To także kryzys wewnętrzny obu formacji opozycyjnych - rozpad LiD i coraz bardziej absurdalne konflikty wewnątrz PiS. Niestety, jedną z trwałych cech polityki Jarosława Kaczyńskiego stało się zamienianie sojuszników we wrogów - i to bez jakiejkolwiek ważnej przyczyny. Skrajny przypadek konfliktu z Ludwikiem Dornem pokazuje, że nikt - z wyjątkiem może skrajnych oportunistów - nie może czuć się bezpieczny. Każdy członek tej partii może stać się z dnia na dzień wrogiem i popaść w wielomiesięczną niełaskę, w formalne zawieszenie praw - bez decyzji sądu partyjnego. Może - jak Dorn - być poszturchiwany przez partyjnych sierżantów, którzy bez zażenowania będą poniżać dawnego lidera. Metody polityczne PiS stają się dla tej partii prawdziwym problemem. Najpoważniejszą przeszkodą w staniu się realną alternatywą nie są dla niej ani mało przychylne media, ani spryt Platformy czy niechęć silnych grup interesów.
Największym problemem PiS jest dziś styl przywództwa, jaki po przegranych wyborach ukształtował się w tej partii. Dlatego zasadna wydaje się decyzja Ujazdowskiego, Zalewskiego i ich kolegów, którzy nie chcąc uczestniczyć w wielomiesięcznej szarpaninie z prezesem Kaczyńskim - opuścili PiS. Wystąpili z tej partii po tym, jak odmówiono im prawa do uczestnictwa w zjeździe, w odwecie - nie za krytykę kierownictwa, ale za propozycję dyskusji na temat przyczyn porażki.
Czy nowa propozycja polityczna, którą buduje dziś Ujazdowski z prezydentem Wrocławia Dutkiewiczem, jest dziś alternatywą dla Platformy? Z pewnością nie. Nie tylko dlatego, że Polska XXI nie chce zostać partią. Wszak w wyborach 2001 roku także PO nie startowała jako partia, a zdobyła drugi po SLD rezultat. O tym, że nie jest taką alternatywą, przesądza przede wszystkim rachunek sił i środków, jakie zmobilizować mogą dziś formacje pozaparlamentarne. Stąd też strategia Polski XXI, by koncentrować się na wyborach prezydenckich i w czasie ich trwania sformułować inną niż PO wizję polityki polskiej. To jednak sprawia, że formacja ta nie staje się już dziś podmiotem rzeczywistej rywalizacji, że odkłada wyborczą weryfikację, próbując zebrać siły i okrzepnąć, a zarazem - nie uzależnić się od wymagań, jakie stawia rywalizacja partyjna.
Reguł obowiązujących dziś nie tylko PO i PiS, ale także kilka mniejszych formacji, takich jak SLD, SdPl, PSL czy Samoobrona, które nie myślą dziś o wyborach 2010, ale o trudnej próbie wyborów europejskich. Dla każdej z tych formacji wybory te będą walką o przekroczenie pięcioprocentowego progu. Progu, który albo wzmocni, albo osłabi pozycję tych partii w następnych dwóch latach. Nieprzekroczenie tego progu postawi formacje lewicy i ludowców w sytuacji, w której bardzo trudno będzie walczyć o głosy w kolejnych wyborach. Polski wyborca wiele razy pokazał już, jak bardzo boi się "zmarnowanego głosu". Jeżeli SLD i SdPl pójdą do wyborów europejskich osobno i żadna z tych partii nie przekroczy progu, to pewna część ich potencjalnych wyborców w 2011 roku zapewne poprze - tak jak rok temu - Platformę. Podobny test czeka obie partie ludowe. Dla Leppera eurowybory są pierwszą po klęsce w 2007 r. szansą powrotu na polityczną scenę. Dla partii Pawlaka pierwszą weryfikacją koalicyjnych rządów.
Przyszły rok będzie zatem zaledwie zapowiedzią kluczowych rozstrzygnięć, jakie zapadną w latach 2010-2011. Jednak może przesądzić o wstępnych pozycjach kilku istotnych graczy. Dać im szansę rywalizowania o mocną pozycję lub szansę tę poważnie nadwątlić.
Rafał Matyja
Współzałożyciel Ruchu Obywatelskiego Polska XXI, doktor politologii, autor hasła budowy IV RP. Ma 41 lat