- Zamrożenie progów podatkowych i brak zmian w kwocie wolnej od podatku oznacza, że tak naprawdę oddamy państwu więcej, i to wbrew deklaracjom o niepodwyższaniu podatków - wyjaśnia w rozmowie z "Super Expressem" Andrzej Sadowski z Centrum im. Adama Smitha. I jak tłumaczy, chodzi o mechanizm, kiedy w przypadku rosnącej inflacji i wzrastających wynagrodzeń brak waloryzacji progów prowadzi do tego, że coraz więcej podatników szybciej podlega wyższym stawkom PIT, a tym samym musi płacić wyższe podatki.
- Cała aktywność rządu zamiast na obywatelu zdaje się skupiać na utrzymaniu kosztów administracji - mówi. W opinii Sadowskiego utrzymywanie takiego stanu nie jest wcale konieczne. - Rząd powinien brać przykład z Estonii, w której zamiast wydawać krocie na utrzymywanie armii urzędników, oszczędności uzyskano poprzez obniżenie ich wynagrodzeń - wyjaśnia. Jako przykład podaje też rządy Szwecji i Włoch, które w ostatnim czasie zdecydowały się obniżyć podatki. Jednak w naszym kraju taki scenariusz jest mało realny. Jak wyliczyła "Rzeczpospolita", do końca 2012 r. na zamrożeniu progów budżet zyska średnio 60 zł od każdego podatnika. W 2013 r. ma być podobnie i zdaniem specjalistów suma ta wyniesie w sumie około 1 mld zł.