Brat bliźniak tragicznie zmarłego prezydenta Lecha Kaczyńskiego zabiega jak może, by w wyborczej dogrywce14 proc. elektorat lewicy zdecydował się oddać głos właśnie na niego. Jarosław Kaczyński chce zdobyć SLD pochlebstwami. Jak sam mówi, zmienił język politycznych wystąpień i nie nazywa już polityków lewicy postkomunistami. Niemałym szokiem było też dla wyborców PiS stwierdzenie, że obie partie mają ze sobą dużo wspólnego.
Jak się okazuje wystąpienia prezesa Kaczyńskiego wprawiają w zdumienie nie tylko zwolenników PiS. „Rzeczpospolita” ujawnia, że w szeregach partii atmosfera jest, delikatnie mówiąc, nieco napięta.
- Na razie zaciskamy zęby i milczymy – mówi gazecie jeden z członków PiS. – Jesteśmy partią antykomunistyczną i prawicową. Mam nadzieję, że to się nie zmieni. Trzeba zabiegać o głosy Napieralskiego. Mam jednak nadzieję, że nie pójdzie to za daleko – obawia się rozmówca „Rz”.
„Rzeczpospolita” przeprowadziła śledztwo wśród polityków PiS. Wyszło na jaw, że zębów nie zaciskają wszyscy. – Rozumiem racje, dla których prezes Kaczyński nie chce nazywać lewicy postkomunistami. Ja jednak dalej będę używał tego sformułowania – twierdzi Marek Migalski, europoseł PiS. – Bo widzę zarówno w Polsce, jak i w partii lewicowej zbyt wiele symptomów postkomunizmu.
Nawet prof. Jadwiga Staniszkis, która publicznie poparła kandydaturę Jarosława Kaczyńskiego w wyborach krytykuje jego zaloty do SLD. W rmf fm zdradziła, że takie schlebianie lewicy może się okazać „strzałem w stopę”. - Takim przekombinowanym i złym pomysłem był sojusz z Samoobroną, którą zniszczył, zrobił coś pożytecznego dla Polski, ale wyborcy mu tego nie wybaczyli – ostrzega lidera PiS. .