"Super Express": - Jednym z głównych tematów w polskich mediach jest wybór pańskiego następcy. Największe szanse ma mieć Polak, Jerzy Buzek
Hans-Gert Poettering: - Chciałbym się powstrzymać od komentowania szans poszczególnych kandydatów. Oceniając Jerzego Buzka, mogę jednak powiedzieć, że na pewno będzie świetnym przewodniczącym Europarlamentu.
- Czy Polska walcząc o zbyt wiele stanowisk w tym samym czasie (ważna Komisja Europejska, szef Europarlamentu i Rady Europy), nie przeszarżowała?
- Znam Donalda Tuska już od kilku lat i wasz premier ma zdecydowanie dobre wyczucie - wie, jak zabezpieczyć interes waszego kraju.
- Pojawiają się jednak głosy, że funkcja przewodniczącego PE jest co prawda prestiżowa, ale przede wszystkim reprezentacyjna. Komisarz ma dużo większą, praktyczną władzę. Przypuszczam, że ciężko się panu zgodzić z taką opinią...
- I dobrze pan przypuszcza. Nie zgadzam się z taką oceną. Szef Europarlamentu jest głową jednej z trzech najważniejszych instytucji Unii Europejskiej. Nie traktujmy Parlamentu jak ciała, którym był on przed 30 laty, kiedy pierwszy raz zostałem posłem. Dziś mamy do czynienia z kompletnie inną rzeczywistością. PE decyduje o wielu kwestiach istotnych dla życia obywateli całej Europy. Zwróćmy uwagę na pakiety dotyczące zmian klimatycznych, bezpieczeństwa energetycznego, dyrektywę usługową bądź budżet. Bez zgody europarlamentarzystów nie byłoby żadnej z tych spraw. Szefowanie takiej instytucji trudno traktować jako funkcję wyłącznie prestiżową. Nie sądzę, by w Polsce określano Bronisława Komorowskiego jako polityka pełniącego wyłącznie funkcję reprezentacyjną. Opinia szefa Europarlamentu liczy się w dyskusjach nad najważniejszymi kwestiami, o których debatują liderzy krajów członkowskich. Proszę nie zapominać, że uczestniczy on w każdym szczycie państw UE, na którym przemawia jako pierwszy. Ta funkcja to wartość, a nie obciążenie.
- Co Polska zyska na zwycięstwie Buzka? Co Niemcy osiągnęły dzięki temu, że Poettering był przewodniczącym?
- To całkowicie niewłaściwe spojrzenie. Jeżeli chciałbym działać tylko przez pryzmat wąsko pojętego interesu mojego kraju, zawiódłbym jako szef Europarlamentu. W tej roli muszę myśleć o tym, jak przeprowadzać kwestie, z których korzyści czerpie zarówno Europa, jak i mój kraj. Właśnie dlatego poparłem traktat z Lizbony, który uznawałem za dobre rozwiązanie dla UE i dla Niemiec. I takie podejście doradzałbym każdemu z moich następców.
- Jak pan, jako niemiecki polityk, ocenia obecne stosunki polsko-niemieckie? Mieliśmy ostatnio kilka zgrzytów...
- Zaangażowałem się w politykę, zwłaszcza tę na poziomie europejskim, właśnie dlatego, że wierzę w integrację jako jedyną drogę do przezwyciężenia tragicznej przeszłości naszego kontynentu. Nie można oczywiście o niej zapominać, ale przede wszystkim należy wyciągać z niej lekcję. Przez ponad 30 lat aktywności wspierałem pojednanie między narodami. Ta kwestia w stosunkach polsko-niemieckich jest mi szczególnie bliska. Moje zaangażowanie w ten dialog chyba najlepiej oddaje aż 12 odwiedzin w waszym kraju w ciągu dwóch i pół roku pełnienia przeze mnie funkcji przewodniczącego Europarlamentu. Równie często nie odwiedzałem żadnego z państw, prócz rodzinnych Niemiec, oraz Francji i Belgii, gdzie mieszczą się instytucje PE. I podczas każdej wizyty w Polsce czułem pozytywny odbiór mojej pracy. Zostałem nawet uhonorowany doktoratami honoris causa uniwersytetów w Opolu i Olsztynie. Podczas tegorocznych obchodów zakończenia II wojny światowej wraz z marszałkiem Komorowskim oddaliśmy hołd ofiarom narodowego socjalizmu w obozie koncentracyjnym Sachsenhausen. Odsłoniliśmy tam też tablicę upamiętniają gen. Stefana Grota-Roweckiego. Polacy i Niemcy mogą się więc porozumieć zarówno w kwestiach historycznych, jak i współpracować na rzecz przyszłości UE. Dziś mamy wspólne wartości. A te małe różnice, które pojawiają się od czasu do czasu, nie mogą podważać naszych dobrych kontaktów.
- A minionych pięć lat UE, w ciągu których Unia dwa razy się rozszerzyła?
- Ostatnie pięć lat odznaczało się szeregiem istotnych wydarzeń i rozwojem Unii. UE jest dziś zdecydowanie inną wspólnotą niż w 2004 r., kiedy rozpoczynała się poprzednia kadencja Europarlamentu. Za największe sukcesy uznałbym zgodę w sprawie zagrożenia zmianą klimatu z grudnia 2008 r., która potwierdziła wiodącą rolę Europy w tej kwestii. Innym osiągnięciem była zgoda na wspólny budżet na lata 2007-2013, który potwierdził wsparcie dla rozwoju regionów i infrastruktury w Polsce i w innych nowych krajach członkowskich. W przypadku długoterminowego budżetu UE za szczególnie cenne uznałbym też 4 mld euro dodatkowych środków, które PE zdołał zabezpieczyć na poczet programów edukacyjnych dla młodych ludzi, takich jak program Erasmus. I wreszcie zdolność UE do ruszenia sprawy reformy wewnętrznej, która po negocjacjach przyjęła formę traktatu z Lizbony. I wprowadzenie go w życie powinno pozostać głównym priorytetem na najbliższe miesiące.
- Zakończona właśnie czeska prezydencja nie zebrała zbyt przychylnych ocen.
- Czeska prezydencja była pierwszą z Grupy Wyszehradzkiej i drugą po słoweńskiej wśród nowych krajów członkowskich. I trzeba od razu szczerze przyznać, że Czesi już od pierwszego dnia trafili na wyjątkowo ciężki okres. To kryzys gazowy i konflikt palestyńsko-izraelski. Po chwili musieli przyjąć na swoje barki przewodzenie walce z kryzysem ekonomicznym i finansowym. Z drugiej strony nie pomogły na pewno wewnętrzne problemy i upadek rządu Mirka Topolanka. Czeska prezydencja powinna być jednak pamiętana jako ta, która wsparła traktat z Lizbony i zdołała go przeprowadzić przez obie izby czeskiego parlamentu. W roli szefa PE współpracowało mi się bardzo dobrze zarówno z premierem Topolankiem, jak i jego następcą Janem Fischerem. Biorąc pod uwagę niezwykle skomplikowaną sytuację polityczną, w której Czesi musieli się poruszać, uznałbym tę prezydencję za sukces, zdecydowanie wspierający proces integracji.
- Wspominał pan o traktacie z Lizbony jako sukcesie minionego 5-lecia. Nie obawia się pan, że Irlandczycy ponownie powiedzą "nie"?
- Po ostatnim szczycie UE porozumiano się co do gwarancji, które pozwolą premierowi Irlandii Cowenowi na rozpisanie jesienią ponownego referendum w jego kraju. Nie chcę już dziś przewidywać możliwych rezultatów tego głosowania. Czuję jednak, że Irlandczycy mają świadomość konieczności współpracy w Unii tak jak miało to miejsce podczas kryzysu. I na tym opieram moją nadzieję na pozytywny werdykt w sprawie Lizbony 1 stycznia 2010 r. nowy traktat powinien już wejść w życie. Bo właśnie tego UE potrzebuje podczas najsilniejszego od dziesięcioleci światowego kryzysu ekonomicznego.
Hans-Gert Poettering
Przewodniczący Parlamentu Europejskiego, polityk niemieckiej CDU